sobota, 3 sierpnia 2013

ZAPRASZAM ♥

Zapraszam na moje i @niallermylovexx
tłumaczenie opowiadania

'I'll Never Forget You'
 

Które jest ------> TUTAJ


Epilog

- Cześć mamo. - Powiedziałam, przytulając ją tak mocno, jak tylko mogłam. - Kocham Cię.

- Ja też Cię Kocham skarbie. - Powiedziała też mnie ściskając - Dbaj o siebie.

Uśmiechnęłam i odsunęłam się - Będę. Nie martw się. - Zwróciłam się do mojego ojca, którego oczy świeciły dopasowane do mojej matki. - Cześć tato. - Powiedziałam, przytulając go tak samo.

- Kocham Cie dzieciaku. - Powiedział zanim pozwolił mi odejść.

- Też Cię Kocham. - Powiedziałam i się cofnęłam patrząc na moich rodziców po raz ostatni przed odwróceniem i odejściem do dużych szklanych drzwi w przodzie.

To było dziwne, żegnając moich rodziców ponownie. Tylko tym razem nie było to bolesne lub przygnębiające. Chciałam zobaczyć ich ponownie w dziękczynienie. To było lepsze pożegnanie niż rok i trochę temu.

Uśmiechnęłam się kiedy podeszłam do drzwi taszcząc moją ogromną walizkę z mną. Ktoś otworzył drzwi i udałam się do środka.

- Jak się czujesz?

Uśmiechnęłam się do Justina trzymającego dla mnie drzwi. - Wspaniale. - powiedziałam stając na palcach aby dać mu buziaka. Kiedy się odsunęłam zauważyłam co miał na sobie i lekki chichot wydobył się z moich ust. Dotknęłam miękką tkaninę bluzy Harvard. - Ty nawet nie musisz tu iść Justin.

Podniósł ręce w geście poddania. - Moja dziewczyna ma teraz, więc myślę że mam prawo to nosić.

Wywróciłam oczami.  -To tylko mój pierwszy dzień a ty zachowujesz się jakbym była tu całe moje życie.

Śmiał się. - Należysz do niej Sophy-soph. Teraz biegnij i wynajdź lek na raka.

Uśmiechnęłam się. - Myślę że mam teraz dużo nauki zanim będę w stanie znaleźć lek na raka. Ale tak, to jest pomysł.

- Spójrz na siebie!. - Usłyszałam jak ktoś mówi za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam Stevena idącego do nas z uśmiechem na twarzy.

Uśmiechnęłam się. - Wiem, wiem. The Harvard Med student we własnej osobie.

- Mówiłem do Justina. - Roześmiał się szarpiąc bluzę. - Stary to jest jeszcze lato.

Justin przewrócił oczami. - nie kupiłbym tego jeśli wiedział bym że wszyscy będą robili mi gówno za to.

Zaśmiałam się z jego głupoty. - Dlaczego nawet tego chcesz? nie chodzisz tutaj.

On wyrzucił ręce w górę rozdrażniony. - Nie wiem! Nie idę na studia. Chciałem trochę doświadczenia.

Steven roześmiał się i pchnął go, a ja przewróciłam oczami. - Cokolwiek guys. Musze iść się rozpakować i takie tam. Kocham was obu.

- Kocham Cię. - Powiedzieli chórek kiedy odeszłam, ale kilka sekund później usłyszałam krzyk Justina - Ale ja Cię Kocham w lepszy sposób!
Następnie - Ała!. - od Stevena popychającego go.

Uśmiechnęłam się. To będą niesamowite cztery lata.

To będzie niesamowite życie.

***

Nadszedł czas w którym muszę się z wami pożegnać i z tym opowiadaniem :(
Bardzo wam dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia <3
Kocham Was <3

Dziękuje wszystkim <3
KOCHAM WAS ♥
@luvv_biebs

Ps.Kocham @BieberrHeaven jest moim życiem!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział 8

Moje serce biło a łzy wciąż wylewały się z moich oczu.

Musiałem podjąć decyzję.

To powinno być nie do pomyślenia. Powinienem być w stanie zabrać moją prawię martwą miłość bez wątpliwości i pędzić z nią do szpitala. Ale jeśli umrze w szpitalu, ja nigdy nie będę w stanie wybaczyć sobie zrujnowania jej ostatniego życzenia.

Ale czy kiedykolwiek mógłbym sobie wybaczyć to że nie staram się jej uratować?

Zacisnąłem zęby, ostro przejeżdżając moimi rękami przez włosy i kopiąc stolik przy łóżku, próbując wypuścić moją frustrację.

Steven obiecał. Obiecał mi, że jeśli zabiorę ją do szpitala ona będzie żyła. Ale Sophia przysięgała że że on tylko próbuję pomóc straconemu powodowi. Nie wiem komu wierzyć.

Potem w końcu spojrzałem na Sophie. Blada twarz, ledwo oddycha. Prawie martwa. Ja nawet nie miałem czasu aby zarejestrować fakt że podniosłem ją i sprintem pobiegłem i zatrzymałem taksówkę.

Mój oddech był poszarpany kiedy usiadłem w taksówce i krzyczałem do kierowcy aby zabrał mnie do szpitala. Mając tylko nadzieję, że nie będzie za późno.

Pogłaskałem piękne głęboko kasztanowe włosy Sophii i pocałowałem ją w czoło, zabierając zimny pot. - Trzymaj się kochanie. Trzymaj się trochę dłużej. Wyszeptałem, łza znalazła sposób aby wylecieć z mojego oka.

Niech Steven ma lepiej rację, to wszystko o czym mogłem myśleć. Kiedy spotkałem go w Belgi, widziałem szczerość w jego oczach.

- Zabierz ją do szpitala. - On powiedział. - Tak długo jak ona może walczyć, zabierz ją tam. Będę czekał i obiecuję Ci że ona będzie żyć.

Kiedy próbowałem protestować, powiedział tylko. - Jeśli ją kochasz zrobisz to.

A teraz tu jestem, szaleńczo zakochany w dziewczynie umierającej w moich ramionach i rujnuję jej ostanie życzenie, desperacko starając się ją ratować.

Jej oddech stawał się coraz mniej częsty. Przygryzłem wargę i uderzyłem w tył siedzenia kierowcy krzycząc. - Szybciej! Musisz jechać szybciej!

On wydawał się odebrać wiadomość i zaczął to piętrzyć, prawdopodobnie łamiąc ograniczenia prędkości, jestem bardzo wdzięczny.

Nie byłem zaskoczony widokiem Stevena z przodu szpitala kiedy się zatrzymaliśmy. Ja właśnie wyszedłem, bezwładne ciało Sophii chwyciłem mocno w ramiona. - STEVEN! - Krzyknąłem, łapiąc jego uwagę.

Jego głowa podniosła się i ulga oblała jego twarz. - Szybko. - Powiedział, zaczynając biec w kierunku wejścia pasując do mojego tępa.

Jak tylko przedarł się przez drzwi, Steven wołał. - Ona tu jest. Potrzebuję kogoś, wziąć ją do ER. Teraz.!

Kilka pielęgniarek pojawiło się przed nami, jedna z nich zabrała Sophie ode mnie i umieściła ją na noszach, pchając ją w dól korytarza. Śledziłem natychmiast nie chcąc zostawić jej samej choć by na sekundę.

- Gdzie oni ją zabierają? - Zapytałem, moje pytanie skierowane było do Stevena, który dotrzymywał mi kroku.

Odchrząknął i spojrzałem na niego pierwszy raz zauważając jego obdarty wygląd. Nadal był ubrany w płacz w którym był w Belgi, ale zarost na brodzie był większy a wory pod oczami głębsze. - Ona będzie miała płukanie żołądka. Aby zabrać z niej wszystkie leki w ten sposób, a następnie zaczną oczyszczać krew od tego również.

Sophia została wepchnięta do pokoju, drzwi za nią się wahały i pielęgniarka stojąca jako strażnik przy drzwiach, machając palcem, nie pozwalając nam wejść.

Steven znowu odchrząknął i uznałem bardziej że coś rzeczywiście utknęło w jego gardle. - Oni o nią zadbają. - Powiedział a jego oczy zaprzeczały jego zaufanie, święcąc łzami.

Patrzyłam na drzwi które ukrywały moją Sophie ode mnie przez więcej niż kilka sekund zanim w końcu skupiłem większość mojej uwagi na Stevenie. - Czekaj dlaczego oni zabierają od niej leki? To co utrzymywało ją przy życiu tak długo.

Steven przeniósł rękę aby zakryć oczy i potarł je, albo ze zmęczenia albo z frustracji. On znalazł dla siebie miejsce przy boku korytarza, zanim potrząsnął głową i powiedział - Nie, to ją zabijało.

- Co? - Jestem pewien że brzmiał bym bardziej zaskoczenie, gdybym nie był tak osłabiony, emocjonalnie i fizycznie. - Co ty do cholery masz na myśli? - Zapytałem siadając obok niego i kładąc głowę w dłoniach.

- To jest trochę skomplikowane. - westchnął. - I dlatego nie mogłem dać się Sophii wysłuchać. To nie jest coś co mogę tylko powiedzieć, muszę wyjaśnić.

- Dlaczego nie mogłeś mi wyjaśnić tej nocy w Belgi?

Potrząsnął głową. - Mogłem zobaczyć to na twojej twarzy. Nie pozwoliłeś jej odejść bez walki. Nie musiałem wyjaśniać, bo nie miałem wątpliwości że ją tu zabierzesz.

Przygryzłem wargę i pokiwałem głową. - Jestem w niej zakochany.

Westchnął. - Wiem. - Po sekundzie poczułem pchnięcie przez co prawie straciłem równowagę na krześle. Zanim zdążyłem nawet kwestionować, Steven powiedział. - Ale jeśli kiedykolwiek ją skrzywdzisz, zabiję Cię, rozumiesz?

Byłbym przerażony gdyby nie miał lekkiego uśmiechu na ustach. Podobny do mojego. - Nigdy. - Powiedziałem potrząsając głową. Mój uśmiech spadł tak szybko jak uświadomiłem sobie gdzie jestem.- Czy ona będzie żyła żebym miał choć taką okazję?

Steven westchnął. - Mam nadzieję. Widzisz, lek który oni jej dali był testowany. Po tym jak ona opuściła ich odkrycie albo nie podejmują żadnego wpływu, na walkę z rakiem.

Moja głowa uderzyła w moje ręce. - Ale oczywiście, t wniosło efekty w jej życie, bo inaczej rak zabiłby ją już dawno.

Odchrząknął. - Taką mam nadzieję, ale tutaj jest o czym chciałem ostrzec ją od dłuższego czasu. Po tym jak lek zabił raka, to powoli zabiję Cię.

Moja szczęka wisiała luźno. - Sophia nie ma raka? - szepnąłem z łzami w oczach. Ona mogła żyć. Moja miłość ma przyszłość.

Steven potrząsnął moim ramieniem. - Tak, ale ten lek może zabić jej kluczowe komórki, które są niezbędne dla jej ciała. Ale przynajmniej ma coś czego nie miała przedtem. Szansę.

- Więc dlaczego dali jej ten lek, który zabija ludzi po dwóch, trzech miesiącach? - Zapytałem wciąż nie dowierzając nowej wiadomości.

Steven pokręcił głową. - To działa na bardzo niewielu ludzi w większości w większości jest to mniej skuteczne niż chemioterapia. Lekarz na pewno nie chciał jej tego dać, ale Sophia potrafi być przekonująca kiedy tego chce.

Uśmiechnąłem się lekko. - I pozostawić to Sophii aby być szczęśliwym. Udało się jej.

Steven skinął głową, jego uśmiech był niepewny i nieznaczny. - Miejmy nadzieję że nie nadużywała swojego szczęścia. - Powiedział, kiedy doktor do nas podchodził.

Spojrzał na nas obu a potem zapytał. - Steven Linde?

Steven wstał. - Tak proszę pana?

Po naszej stronie musiało być niebo albo anioł patrzący na Spohie bo lekarz się uśmiechał. - My z powodzeniem wydostaliśmy chemikalia z żołądka Sophii a większość z krwi. Zamierzamy utrzymywać ja na kilku nowych lekach, które odbudują jej ciało, powoli. Przez następne kilka miesięcy ona będzie słaba, ale sprawa wygląda jasno.

Uczucie w klatce piersiowej w tym momencie było nie do opisania. Zupełna ulga, wdzięczność i radość. Wszystko o czym myślę to twarz Sophii ze zdrowym uśmiechem. Moje kochanie będzie żyło.

Oczy Stevena lśniły od łez, ale udało mu się wykrztusić. - Dziękuję bardzo proszę pana. - I czekał aż lekarz zniknie za rogiem aby wybuchnąć płaczem.

Poklepałem go po plecach, a łzy spływały mi po policzkach. - Zrobiłeś to chłopie. - Zakrztusiłem się wiedząc że musi to usłyszeć. - Uratowałeś swoją siostrę

***

JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE
SOPHIA ŻYJĘ 
JSDBVOW
A TERAZ CHCĘ WAM TYLKO PRZEKAZAĆ
ŻE ZOSTAŁ JUŻ TYLKO 'EPILOG'
I KONIEC :'(((
JEŚLI ZNACIE JAKIEŚ OPOWIADANIE KTÓRE MOGŁABYM TŁUMACZYĆ 
DAJCIE LINK W KOMENTARZU ♥
DZIĘKUJĘ ♥
@luvv_biebs

wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 7

- Sophia, porozmawiasz ze mną proszę? - Justin błagał kiedy przechodziliśmy przez hotelowe drzwi.

- Najpierw bagaż, następnie rozmowa. - Powiedziałam, bez tchy przez cały bieg kiedy zaczęłam szukać pokoju aby znaleźć gdzie goniec hotelowy mógł zabrać nasze bagaże.

- Soph! Oddychaj przez chwilę. Porozmawiajmy. - Justin ponownie błagał, siadając na fotelu u rogu pokoju.

- Nie ma o czym rozmawiać Justin. Wyjeżdżamy. Gdzie on do diabła włożył te cholerne torby? - Zawołałam, chodząc dookoła stołu, mając nadzieję że są gdzieś tam.

- Widzisz. - Justin zaczął z westchnięciem. - Prawdą jest że jest o czym rozmawiać. Dlaczego do cholery wyjeżdżamy? Dopiero tu przyjechaliśmy. - Nie odpowiedziałam mu, tylko nadal szukałam po całym pokoju. On westchnął jeszcze raz. - Jeśli znajdziesz bagaże będziesz mogła ze mną porozmawiać? - Wyprostowałam się w mojej pozycji na podłodze, patrząc pod kanapę i skinęłam głową. - Sypialnia, kochanie.

Oczywiście sypialnia. Szybko pobiegłam do ogromnego pokoju z królewskim łóżkiem jako najważniejsza rzecz.

Podobnie jak podejrzewał, torby stały u stóp ogromnego łóżka. - Aha! - Zawołałam i podbiegłam do toreb.

- Porozmawiajmy, Sophia. - Justin powiedział wchodząc za mną do pokoju.

Chwyciłam jedną z toreb na kółkach i zaczęłam ciągnąc ją w stronę drzwi wejściowych hotelu. - Co chcesz wiedzieć?

Słyszałam jak ręce Justina uderzyły w jego boki jakby wyrzucał je rozdrażniony. - Nie wiem, może o tym dlaczego zaczęłaś biec sprintem kiedy wyszliśmy z kwiaciarni?

Odchrząknęłam kiedy weszłam z powrotem do pokoju, aby złapać kolejną torbę i powtórzyć proces. - Łatwe. Wpadłeś na mojego barta, który próbuje złapać mnie po całym świecie, próbując zmusić mnie abym poszła do szpitala.

Ujrzałam zmarszczone brwi Justina kiedy byłam drodze do drzwi. - Więc, bardzo dojrzała rzeczą było ucieknięcie? - Zapytał sarkastycznie.

Postawiłam walizkę we frontowych drzwiach i wróciłam do Justina z rękoma na moich biodrach. - Nigdy nie twierdziłam że jestem dojrzała, a ja naprawdę nie chcę umrzeć w szpitalu. Więc, tak uciekłam. - Następnie weszłam do pokoju i wzięłam inną torbę. - Czy możesz mi pomóc z bagażem?

- My nie wyjeżdżamy Sophia. - Justin powiedział z drugiego pokoju. Pociągnęłam torbę którą miałam w rękach tuz obok niego do drzwi. Jeśli był przeciwny naszemu wyjazdowi, dlaczego pozwolił mi przenieść bagaż? - Wyjeżdżamy Justin.

Justin podszedł do miejsca w którym stałam. - Skąd wiesz że chce zmusić Cię do pójścia do szpitala? - Zapytał krzyżując ramiona.

- Oh, nie wiem Justin. Być może fakt że gdy wyjeżdżałam prosił mnie abym powróciła do chemioterapii i mówił mi jaka to ja jestem chora. - Powiedziałam nieco sarkastycznie, a potem zaczęłam iść z powrotem do sypiali po ostatni bagaż.

Justin zatrzymał mnie, łapiąc mnie za rękę kiedy próbowałam go ominąć. - Soph, twoja lista mówi że masz zostać w pięciogwiazdkowym hotelu na noc. Co ty na to abyś się trochę uspokoiła i wyjedziemy rano?

Wyrwałam swoją rękę z jego. - Nie musimy już iść. Znajdzie nas, Justin.

- Był na drodze po drugiej stronie miasta, Soph. Gdzie zaginęliśmy, pamiętasz? - Zapytał głosem który mówił że bywam głupia. Ja nie bywałam głupia.

Podeszłam prosto do niego, odchylając jego głowę lekko do tyłu, aby spojrzeć mu prosto w oczy. - On śledził mnie do Belgi, Justin. Do Belgi. On może mnie znaleźć tutaj, wieczorem i zabrać mnie do szpitala. - Powiedziała z nieznacznie łamiącym się głosem. Ale odchrząknęłam to, ponieważ nie chcę teraz płakać. - Lista mówi że mam umrzeć w Grecji'. Numer Stoo: Umrzyj w Grecji. Nie, numer Sto: umrzyj podłączona do miliona maszyn bez włosów. Okay Justin? Wiem że dużo ludzi umiera walcząc i ja podziwiam ich za to ale Justin  -Powiedziałam a mój głos był prawie tak cichy jak szept. - Boję się. nie jestem tak odważna jak tamci ludzie, którzy giną walcząc. Więc wyjedźmy dzisiaj bo jestem przerażona. Więc pomóż mi z bagażem.

Jego oczy przez sekundę migotały w niepewności, a ja przysięgam że świeciły się w nich łzy. Myślałam że widziałam jego urażone kruszenie, dopóki się nie odezwał. - Nie Sophia. Nie wyjedziemy dzisiaj. Ponieważ nie musisz się bać będąc tutaj ze mną. Ja nie pozwolę Stevenowi Cie dotknąć, dobrze? Ty potrzebujesz skończyć swoją listę, więc po prostu zostaniemy tu na noc, a wyjedziemy z samego rana.

Westchnęłam sfrustrowana. - Przysięgam Justin, jeśli nawet zobaczę Stevena, będę na Ciebie bardzo zła.

Myślałam że następne co powie będzie w stylu 'Nie będziesz, przysięgam' albo 'Będzie dobrze, Soph' ale on zaskoczył mnie mówiąc - Soph pomyślałem że może powinnaś się z nim zobaczyć.

Moje brwi się zmarszczyły w błędzie  - Co?

Wzruszył ramionami patrząc mi w oczy. - Może powinnaś po prostu z nim porozmawiać. Zobaczyć czego dokładnie on chce. Może on nie chce umieścić Cię w szpitalu. Może on chce Ci powiedzieć coś czego nigdy nie powiedział. Myślę, że należy mieć po prostu pewność, Soph.

Potrząsnęłam głową. - Nie Justin. Nie mogę. Nie będę--

- Sophia. - przerwał. - Nie sądzę żebyś wiedziała jaka jesteś niesamowita. Masz cholernie dużo do stracenia, Sophia. Twój brat, stracił Cię i to jest jego ostatnia szansa. Jeśli ja byłbym na jego miejscu twoja ucieczka dzisiejszego popołudnia złamałaby mi serce. Zakochałem się w Tobie Sophia, więc wiem co on ma do stracenia. Czuję to. Co jeśli on chce powiedzieć Ci coś co chciał powiedzieć przez cały czas? Co jeśli on chcę powiedzieć 'Kocham Cię' po raz ostatni?

Spojrzałam na moje nogi, jego słowa bardzo we mnie uderzyły. - Dlaczego szukałaby mnie po całym świcie aby powiedzieć mi że mnie kocha?

- Ja szukałbym. Sophia, jesteś tego warta. Proszę, spróbuj postawić się na jego miejscu. - Justin prawie błagał.

Steven miał swoje ostatnie pożegnanie. Powiedziała mu że już nigdy go nie zobaczę, a on powiedział mi wszystko co miał do powiedzenia. Zrobiłam to jasno jak miałam i to było ostateczne pożegnanie. Steven nie próbował powiedzieć mi że mnie kocha. Jedynym logicznym wyjaśnieniem jest to że chce umieścić mnie w szpitalu.

Pokręciłam głową. - Nie Justin. Nie będę z nim rozmawiać. - Westchnęłam. - Ale zostanę na noc tylko jeśli obiecasz mi że nie pozwolisz Stevenowi zabrać mnie do szpitala. Musisz obiecać.

Justin zamknął oczy i pokręcił głową. - Dobrze, Sophia. Obiecuję że nie pozwolę Stevenowi zabrać Cię do szpitala.

Wyciągnął ręce, starając się mnie znaleźć. Zbliżyłam się do niego i pozwoliłam mu owinąć je wokół mojej tali, trzymając mnie blisko. - Więc jesteśmy na liczbie sto, aye? - Szepnął, nastrój całkowicie się zmienił jak powietrze, które było pełne frustracji i niezgody teraz miało melancholijną atmosferę.

Skinęłam głową z twarzą w zagięciu jego szyi. - Ale nie smuć się, dobrze?

- Możemy być smutni kiedy będzie czas aby się pożegnać, prawda? - Wyszeptał. Ten zwrot wydawał się być  naszą szansą do zniesienia smutku, kiedy stało się to zbyt ciężkie dla naszych barków. Byliśmy odroczeniem smutku, który w końcu nadejdzie przed tym kiedy odejdę, ale w tym momencie byłam zbyt samolubna aby się tym przejmować. Chciałam być z nim szczęśliwa, więc chciałam to zostawić tak długo ja tylko on będzie chciał.

Pozwoliłam sobie się zrelaksować w jego ramionach i tylko wtedy kiedy cała adrenalina od ucieczki i potrzeba wyjazdu, czułam całe przemęczenie uderzające we mnie. Czułam się tak jakbym miała upaść. Umieściłam całą moją uwagę na Justinie i szepnęłam. - Myślę, że muszę iść do łóżka.

Skinął głową rozumiejąc, umieścił ręce pod moje kolana podnosząc mnie w stylu ślubnym i niosąc mnie do wielkiego łóżka po środku sypialni.

Kiedy mnie położył, zaczął się oddalać a ja prawie odpłynęłam, aż mój umysł dostał bolesną świadomość czegoś. - Justin! - Zawołałam, dając całą moją energię aby mnie usłyszał. - Muszę wziąć moje lekarstwo.

Wrócił do pokoju stając jeden krok ode mnie, z całym zestawem moich lekarstw. Uśmiechnęłam się nieśmiało, wciąż nie w pełni komfortowo z nim wiedzącym o moich lekarstwach i takich tam.

Podał mi to a ja spojrzałam na niego z małym rumieńcem ułożonym na moich policzkach. Nie sądzę abym była w stanie zrobić zastrzyk w łazience ale nie było to też to co chciałam aby on zobaczył. - Justin, możesz, um, odwrócić się kiedy będę to robić?

Jego brwi się zmarszczyły. - Nie zamierzasz iść do łazienki?

Pokręciłam głową i przygryzłam wargę. - Dosłownie czuję się jakbym podnosiła ciężar dwudziestu kilko, a ja tylko trzymam moje lekarstwo. Nie sądzę abym mogła to teraz zrobić. Możesz po prostu, um, patrzeć gdzieś indziej?

Kiwnął głową i odwrócił się plecami do mnie. Szybko zrobiłam swoje zastrzyki i na sucho połknęłam moje pigułki. Ściągnęłam moje buty kiedy skończyłam i weszłam pod pluszową kołdrę, czując się w niej bezpiecznie.

- Możesz się już odwrócić. - Powiedziałam już zasypiając. Zanim nareszcie zasnęłam, czułam jak Justin przyciska cicho usta do mojego czoła,

Kiedy się obudziłam, w pokoju jeszcze było ciemno z wyjątkiem małej smugi światła padającego z pod drzwi. Słyszałam cicho zamykane drzwi i Justina wchodzącego delikatnie do pokoju, przesuwając się na łóżku obok mnie. Odchrząknęłam delikatnie ale mój głos był jeszcze gruby ze snu. - Justin gdzie byłeś? - zapytałam.

 Trzymał moją talię i przyciągnął mnie bliżej do siebie, tuląc się i przyzwyczajając. - Recepcjonista chciał ze mną porozmawiać o problemach jakie mieli z kartą kredytową.

Moje oczy były zamknięte kiedy odpowiadał a ja szepnęłam. - To nie mogło poczekać?

Potrząsnął głową, - Nauczyłaś mnie kilku rzeczy o czasie, Sophia. Na nic nie można czekać.

Ja tylko skinęłam głową i wróciłam do snu.

Kiedy się znów obudziła, słońce wpadało przez szczeliny w roletach tworząc linię światła na całym łóżku. Nie mogłam znaleźć Justina kiedy wyciągnęłam palce na łóżku, więc usiadłam w poszukiwaniu jego. Zły pomysł. Czułam duże zawroty głowy, uczucie kiedy czujesz jak wstajesz za szybko pokój zaczął się chwiać. Mogłam powiedzieć że była bliska końcu z tygodniem do stracenia.

Usłyszałam kroki dochodzące z łazienki i byłam prawie pewna że był to człowiek którego poszukiwałam. Uśmiechnął się lekko do mnie. - Jak się masz? Poszłaś spać bardzo szybko zeszłej nocy.

Uśmiechnęłam się. - Nadal jestem bardzo zmęczona, ale jest dobrze.

On wydawał się uczyć moją twarz przez parę chwil, zanim się odezwał. - Może powinnaś spróbować spać trochę więcej. Obudzę Cię za pół godziny i będziesz mogła przygotować się do lotu.

Pokręciłam głową. - Spanie nie pomoże. Plus, nie mogę wrócił do łóżka gdyż próbowałam. Teraz jestem obudzona.

Uśmiechnął się delikatnie i podszedł, siadając na brzegu łóżka. Gładził moje włosy, kiedy zapytał. - Jak podobało Ci się spanie w łóżku w pięciogwiazdkowym hotelu, kochanie? - Wzruszyłam ramionami - Wygodnie, nic specjalnego.

Zaśmiał się cicho. - Mówiłem Ci.

Wywróciłam oczami. - Wiem. Wiem. Ale to ty byłeś tym który nalegał abyśmy tu zostali.

On zaśmiał się ponownie. - Nie ze względy na hotel. Tylko ze względy na twoją listę.

Uśmiechnęłam się. - Tak tak. Czy nasz lot jest zarezerwowany?

Kiwnął głową i odwrócił się aby leżeć obok mnie, kopiąc jego buty jak to zrobił przyciągnął mnie bliżej tak, że nasz nosy się dotykały. - Tak, cztery godziny od teraz.

- A co teraz? - zapytałam, zamykając lekko oczy, czując się bardzo wygodnie w jego ramionach.

Przez moje ciężkie powieki widziałam jego uśmiech. - Teraz jest czas spać.

Zrobiłam. Obudziłam się kiedy Justin lekko potrząsał moim ramieniem. - Obudź się, kochanie. Musisz przygotować się do lotu.

Skinęłam głową i próbowałam usiąść, ale czułam się jakbym próbowała przebiec maraton. - Czy możesz pomóc mi wstać? - Zapytałam głosem grubym ze snu.

Widziałam lekkie migotanie smutku na twarzy Justina zanim szybko go ukrył. Wiedział dokładnie co się dzieje, ale czułam potrzebę odłożenia. Jak podniósł mnie za ramiona, abym usiadła na brzegu łózka, zaczęłam mówić. - Miałam pewną ilość czasu zanim moje ciało przyzwyczaiło się do leku na którym jestem, i tak długo jak będzie to wykorzystane, zatrzymuję prace i rak przemija. Dlatego jestem tak zmęczenia i nagle czuję się słaba. Moje ciało zaczęło się przyzwyczajać i mam około tygodnia to tyłu.

Nic nie powiedział, tylko skinął głową w chwili kiedy przygryzał wargę, a po chwili pochylił się by dać mi powolnego buziaka. To był rodzaj pocałunku który doprowadził mnie do przypuszczenia, że chce więcej, ale bałam się że on może mnie zatrzymać.

Ta myśl przywróciła pamięć z poprzedniego dnia. Natychmiast stałam się skruszona. - Oh, Justin. Kompletnie zapomniałam o ostatniej nocy. Przepraszam. Dlaczego mi nie przypomniałeś? Jestem taką idiotką. Ja--

- Sophia. - powiedział z żartobliwym uśmiechem - Zamknij się.

- Ale Justin --

- Nie chcę więcej o tym słyszeć. Idź się przygotować. - Powiedział a uśmiech wciąż grał na jego ustach.

Przewróciłam oczami i westchnęłam - Dobrze. - Wstałam i udałam się do łazienki. Byłam trochę niepewna, ale to zrobiłam.

Prawie jak już miałam zamknąć drzwi, Justin zawołał do mnie. - A tak przy okazji to Kocham Cię.

Uśmiechnęłam się i spojrzałam przez szparę w drzwiach. - Wiem, Kocham Cię,

Godzinę później byliśmy gotowi do wyjścia i wymeldowania. Mieliśmy już wejść do taksówki kiedy do zobaczyłam. Stał po drugiej stronie ulicy, patrząc na nas, albo ściślej mówiąc na Justina.

Wokół jego oczu były ciemne pierścienie, jakby nie spał przez kilka dni i był ubrany w ciężki płaszcz, który był zupełnie nie typowy w środku lata.

W odróżnieniu od poprzedniego dnia, jak jego oczy były skierowane na mnie. On patrzył tylko na Justina.

Wskoczyłam do taksówki, moje serce biło szybciej a ja chwyciłam nadgarstek Justina ciągnąc go za mnie. - Lotnisko proszę - Powiedziałam do kierowcy odjeżdżać od Stevena i nic nie mówiąc między sobą.

Po godzinie od odprawy na lotnisku, zajęliśmy miejsca w samolocie i nagle stało się to realne. To był ostatni przystanek. Nie będę jechać do innego kraju, na innym samolocie.

Ta myśl powinna bać się moich dowcipów, ale przygotowywałam się na to całe lato. I po tak szalonym, nerwowym czasie, rodzaj uczucia jaki miał być w tym miejscu.

Jedna rzecz szarpie mnie od środka do głębi był piękny chłopak siedzący obok mnie. Byłam tak bardzo w nim zakochana, a on mógłby być jedynym powodem dla którego nie zostawiłabym tego świata za sobą. Chciałam go na zawsze i jak odpływałam w kolejny sen, modliłam się aby pewnego dnia moje życzenie się spełniło.

Justin obudził mnie kiedy wylądowaliśmy, a w zasadzie musiał ciągnąć mnie przez ochronę. Pomógł wejść mi do taksówki i ja niechętnie zasnęłam na drodze do hotelu an plaży.

Kiedy przyjechaliśmy powiedziałam do Justina. - Proszę nie pozwalaj mi spać zbyt często.

Pokręcił głową z wymuszonym małym uśmiechem. - Jest dobrze Soph. Potrzebujesz odpoczynku. - Powiedział, gładząc kciukiem ciemne kręgi dookoła moich oczu.

- Czuję, że tracę czas. - Powiedziałam a moje usta powoli zamieniały się w grymas.

Widziałam jak te słowa go uderzyły, skrzywił się, gdy zrozumiał co mam na myśli. Tracił czas na spanie na koniec mojego życia. On skinął głową. - Dobrze, nie pozwolę Ci spać dłużej niż godzinę na raz.

- Pół godziny. - powiedziałam szybko.

Wyglądał jakby chciał się kłócić, ale postanowił nie tracić oddechu. - Ok. Pół godziny.

Pochylił się i dał mi powolny pocałunek w usta, co wydawało się normą. Jakby nie mógł zmusić się do oderwania swoich ust od moich. Nie przeszkadzało mi to, czułam się tak samo.

Wysiedliśmy z taksówki a ja straciłam oddech, ujrzałam piękny hotel przy plaży który wybrałam jako łoże śmierci.

Woda błyszczała w sposób, który nie mógł zostać złapany na kamerę i umieszczony na ich stornie internetowej. A dni patrząc na ich zdjęcia na moim laptopie nie dały mi tak bardzo pocieszającego klimatu, który zdawał się promieniować od małego, jedna historia hotelu.

Jedna z moich rąk znalazła Justina a druga udała się do odkrycia moich ust. - Jest idealnie. - Udało mi się wyszeptać, ponieważ zachłysnęłam się wdzięcznością że udało mi się zobaczyć to miejsce, zanim umrę.

Spojrzałam na Justina i znalazłam jego świecące oczy. Zgryzł swoją wargę a potem jego usta znalazły moje dając mi delikatnego całusa, a potem drżącym szeptem powiedział. - Tak jak ty.

W ciągu kilku następnych dni, moich ostatnich dni, było niesamowicie, tylko nieznacznie zabarwione smutkiem.

Kiedy mogłam, pływaliśmy i tańczyliśmy i całowaliśmy się. Ale kiedy nie mogłam szeptaliśmy, trzymaliśmy się i Justin gładził moje włosy.

Mój ból psychiczny często spowodowany Justinem miał wiele bólu emocjonalnego. Po każdej ciężkiej nocy każdy centymetr ciała palił mnie, obudziłam się rano aby znaleźć Justina wśród poduszek z głębokimi worami pod oczami.

Czułam się okropnie przez hamowanie go tak, ale pomyślałam że niedługo będę bez jego włosów.

Powoli stawałam się coraz słabsza i słabsza, całkowicie przykuta do łóżka, ale biorąc ten miałam nadzieję że będzie trzymać mnie przy życiu trochę dłużej z Justinem.

Ale ten dzień musiał przyjść.

Justin był w kuchni biorąc dla mnie szklankę wody a ból mnie zaatakował jak nigdy wcześniej. Każda część mojego ciała byłam w bólu. Udało mi się krzyknąć przez łzy - JUSTIN!

Słyszałam tłuczone szkoło w kuchni i Justina biegnącego do sypialni. Pojawił się w drzwiach i tak szybko jak jego oczy znalazły moje, zaczęły wylewając się nie ubłagalnie. Wiedział że to koniec.

Był przy mnie w mgnieniu oka, jego usta na moich, znowu i znowu. - Kocham Cię, Kocham Cię, Kocham Cię .. - On szeptał w kółko, jego cichy i łamiącym głosem, jego ręce ściskające moją twarz.

- Tak bardzo Cię Kocham. - Udało mi się wyszeptać, przez ból i łzy. - Na Zawsze Kocham Cię Na Zawsze.

- Zawsze Sophia. - Obiecał, łzy wylewały się szybciej. - Czego potrzebujesz? Cokolwiek, miłość. Cokolwiek? - Powiedział całując mnie ponownie.

- Lista - Wydusiłam.

Zniknął na sekundę, aby zabrać listę ze stolika. Spojrzałam na poszarpany papier, który kontrolował moje życie przez ostatnie kilka miesięcy i która przyprowadziła mnie do Justina. Wszystko zrobiłam, uśmiechnęłam się.

- Zaznacz numer sto, proszę. - Szepnęłam do Justina.

Skinął głową i chwycił pióro, zaznaczając szybko, a następnie przekazał go mi.

Chwyciłam ją mocno i poczułam ponownie usta Justina. Nie mogłam uwierzyć że go zostawiam. Ścisnęłam moje dłonie na jego twarzy. - Przepraszam. Kocham Cię.

On tylko pokręcił głową z wciąż wylewającymi się łzami.

Oddaliłam się w ciemność od dźwięku głosu Justina.

***

O MÓJ BOŻE .....
 Płakałam tłumacząc to ;______:
Co myślicie?
  Kocham Was ♥ 
@luvv_biebs

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 6

- Jaki rodzaj? - Justin szepnął w ciemności, podczas zjeżdżania w górę i w dół mojego ramienia. Myślę że on mówił tak cicho bo jeśli mówił by trochę głośniej, jego głos mógłby być szybki. Czułam się tak jakby zabrakło nam łez, obu nam, a to było szkodą dla naszego głosu.

Przytuliłam się do zagięcia jego szyi - Leukema. Rak krwi. - Leżeliśmy w łóżku hotelowym, oboje umyci i ubrani w piżamy, z całkowicie wyłączonymi światłami. Byliśmy dwiema złamanymi duszami., przywiązanymi do siebie aby poczuć się w całości.

- Kiedy? - Szepnął ponownie. Myślę, że on cały czas był w szoku. Nie utworzył żadnego kompletnego zdania u ciągu kilku godzin.

- Zdiagnozowano to u mnie kiedy miałam czternaście lat. Przechodziłam przez chemioterapię i to działało ponieważ nie odpuściłam. Ale półtora miesiąca temu nawróciło. - Szepnęłam, owijając moje ręce wokół jego tali, trzymając go mocniej.

Zaczął wozić dłońmi lekko w górę i w dół moich pleców. - Twój brat?

Pamiętam Steven. Justin musiał pytać dlaczego on kontaktował się ze mną tak często. - Nie chciał żebym wyjeżdżała. On chciał abym została i poddała się chemioterapii ponownie. On wciąż próbuje mnie do tego przekonać, tak myślę.

Chcę abyś poddała się chemioterapii - Justin powiedział.

Pokręciłam głową, łzy tworzyły się w moich oczach. - To boli.

Nagle uniósł rękę do mojego zapięcia i trzymał go mocno umieszczając to na jego bijącym sercu.  - To boli. - Powiedział jego pękającym głosem.

Skinęłam głową, łzy się wylewały, a moja ręka zacisnęła się wokół materiału jego koszulki. - Wiem, mnie też. Ale nie mogę Justin, powiedzieli, że to nie będzie działać.

On objął mnie i przyciągnął tak blisko jak to możliwe. - Sophia, nie wiem co robić.

- Bądź szczęśliwy. - Wyszeptałam. - Możesz być smutny kiedy się pożegnamy, dobrze?

A potem moje serce zamarło, ponieważ on się śmiał. To był krótki zdyszany śmiech, który trwał tylko ułamek sekundy i najprawdopodobniej był pozbawiony humoru, ale usłyszałam to. - Powiedziałem to do Ciebie w Nowej Zelandii.

Skinęłam głową, uśmiechając się przez łzy - Pamiętam.

Usta Justina znalazły moje w ciemności i przywarły do nich. Gdy odsunął się wyszeptał. - tak bardzo Cię kocham, Sophia.

- Kocham Cię. - Szepnęłam.

Po tym nic nie zostało powiedziane, ponieważ byliśmy wyczerpani. Moje opuchnięte oczy zamknęły się i odpłynęłam.


Obudziłam się na dźwięk włączonego prysznica. Wyciągnęłam rękę na tyle aby wiedzieć że Justina nie było w łóżku obok mnie. Westchnęłam i przewróciłam się twarzą do łazienki. Dwie minuty później Justin wyszedł, a gdy zobaczył mnie uśmiech na jego twarzy się rozprzestrzenił. - Dzień dobry, kochanie.

Widząc go szczęśliwego, było jedyną rzeczą na świecie w tym momencie, to sprawiło uśmiech na mojej twarzy. Nienawidziłam byś smutna, a on o tym wiedział. Był szczęśliwy dla mnie.
- Dobry.

Usiadł na łóżku i zdałam sobie sprawę że był w jeansach i bluzce z długim rękawem; strój z czego zdałam sobie sprawę że miał często na lotnisku. Zabrał niektóre z moich włosów z oczu i powiedział z uśmiechem. - Musisz wstać i się już przygotować.

Uśmiechnęłam się - Dlaczego?

- Ponieważ jedziemy do Belgii.

Moje brwi się zmarszczyły, ale uśmiech pozostał na mojej twarzy. - Dlaczego Belgia?

Spojrzał się na mnie tak jakby m zapomniałam o czymś oczywistym. Kiedy do niczego nie doszło, westchnął. - Ponieważ oni słyną z niesamowitej czekolady, Sophia.

Zaśmiałam się na jego zakończenie. - Dobry powód, Justin.

Śmiał się. - Powiedziałaś że możesz zrobić swoje dwie rzeczy gdziekolwiek. Dlaczego nie w miejscu z niesamowitą czekoladą?

Usiadłam i wzruszyłam ramionami. - Zgadzam się. Dlaczego nie?

Pochylił się i dał mi delikatny pocałunek, po czym wyszeptał. - Idź wziąć prysznic.

Wywróciłam oczami z uśmiechem, wstałam z łóżka i udałam się do łazienki.

kiedy byliśmy już spakowani udaliśmy się do holu aby się wymeldować. Uśmiech mężczyzny w recepcji trochę opadł kiedy zobaczył nasze torby. - Już wyjeżdżacie?

Zaśmiałam się lekko. - Tak jedziemy do Belgii.

Jego brwi się uniosły. - Dlaczego Belgia?

Justin westchnął obok mnie. - Czekolada? Dlaczego nikt nie pamięta o czekoladzie?

- Oh, tak. - Powiedział mężczyzna nieco zmieszany reakcją Justina.  -oni słyną z dobrej czekolady.

Śmiałam się z tej całej wymiany. - Czy możemy się wymeldować?

Skinął głową i stukał coś na swojej klawiaturze, a następnie zabrał nasz klucz. Uśmiechnął się kiedy skończył. - Cudownie było Cie poznać, Sophia. - Powiedział a potem szybko dodał. - Ciebie też Justin.

Uśmiechnęłam się. - Też było miło mi Cie poznać. Ale przepraszam. Powiedziałam wymagająco aby dowiedzieć się jak ma na imię. - nie wiem jak masz na imię.

- Oh. - Zaśmiał się - Przepraszam że przez ten cały czas się wam nie przedstawiłem. Nazywam się Sharon

Chichot opuścił usta Justina zanim zdążyłam go powstrzymać. - Sharon?  -Powtórzył do wyjaśnienia.

Mężczyzna zmarszczył brwi z najmniejszym uśmiechem. - Tak, Sharon.

Przygryzłam moją wargę aby powstrzymać się od śmiechu lub wybuchnięcia śmiechem. - Bardzo miło było nam cie poznać Sharon. Do wiedzenia.

Chwyciłam rękę Justina i wybiegliśmy z hotelu. jak tylko dotarliśmy na świeże powietrze, my podwoiliśmy nasz śmiech. - On - Justin wykrztusił - On miał damskie imię.

Skinęłam głową a łzy wylewały się z moich oczy przez tak mocne śmienie.  - Cały czas. On nazywał się Sharon.

Kiedy się uspokoiliśmy zdałam sobie sprawę, że to nie było jak się okazało że jest. To było tylko tak że po nocy smutków i łez, potrzebowaliśmy śmiechu. A to było dobre.

kilka godzin później wsiedliśmy do samolotu, był to krótki lot w porównaniu z innymi, ale w dalszym ciągu wykonywaliśmy naszą przygodę. choć bolało cały czas. Pigułki zaczęły na mnie często oddziaływać. Co jakiś czas były pełne agonii, a potem całkowicie znikały. Innymi razy był to tylko lekki utrzymywany ból. Starałam się o tym nie myśleć.

Żadne z nas nie umiało mówić po holendersku, a ja nie planuje się go nauczyć, le to tylko Belgia, idealne miejsce do zrobienia reszty rzeczy z mojej listy. Ludzie mówili niemal agresywnie, ale to było bardzo ciekawe.

Kraj sam w sobie był bardzo piękny, zielony. Miał spokój w powietrzu i wydawała się dość spokojny w miejscu które odwiedzaliśmy.

Kiedy zatrzymaliśmy się w pięknym pięciogwiazdkowym hotelu w którym się zatrzymamy, zwróciłam się do Justina z lekkim uśmiechem na twarzy. - Chcesz zaczekać w taksówce?

Uniósł swoje brwi. - Czekać na co?

Przygryzłam wargę a mój uśmiech urósł. - Jesteśmy tu aby zostawić nasze torby, więc możesz po prostu zostać w samochodzie kiedy ja dam je komuś aby umieścił je w naszym pokoju.

Westchnął, jego wargi obracały się lekko na boki. - Mam zamiar pójść z prądem*

Uśmiechnęłam się. - Dobrze - Wysiadłam z samochodu, a taksówkarz za mną do hotelu z naszymi torbami. Uśmiechnęłam się kiedy doszłam do recepcji, chociaż kobieta nie wyglądałam w połowie tak przyjaźnie jak Sharon, miała usta ułożone w cienką linijkę, a włosy zaczesane do tyłu w ciasny koński ogon. - Cześć. - Powiedziałam. - Czy mogę się zameldować i wysłać moje torby do pokoju?

Posłała mi puste spojrzenie - Nazwisko?

- Linde.

Klikała coś na klawiaturze przez minutę lub dwie a ja wzięłam to jako okazję aby rozejrzeć się po holu. To było piękne. Ściany były lśniące jak marmurowe podłogi z najpiękniejszymi malowidłami. Obrazy chmur i aniołów. kobieta odchrząknęła, co spowodowało u mnie odwrócenie się do niej twarzą.

Wyciągnęła moją kartę - Tutaj.

Uśmiechnęłam się, na przekór jej nieprzyjaznemu nastawieniu. - Dziękuję.

Goniec hotelowy wziął torby od taksówkarza a ja wręczyłam mu napiwek jak dziękowałam za zaniesienie ich do mojego pokoju. On w przeciwieństwie od kobiety w recepcji uśmiechnął się do mnie uprzejmie i podziękował, przed udaniem się do windy.

Przed wyjściem z hotelu chwyciłam mapę miasta w którym byliśmy. Pobiegłam z powrotem do taksówki i usiadłam obok Justina uśmiechając się. On uśmiechnął się i zapytał. - Gdzie jedziemy Soph?

Uśmiechnęłam się i otworzyłam mapę - Jedziemy ... - Zamknęłam oczy i ruszyłam palcem po mapie, zatrzymując się na jednym miejscu po kilku sekundach.  - Tutaj. - Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się pochylając się do przodu, aby pokazać taksówkarzowi, gdzie wylądował mój palec. Skinął głową i zaczął prowadzić.

- Co tam jest? - Justin zapytał lekko  zdezorientowany.

- Wzruszyłam ramionami - Nie mam pojęcia. - Następnie pogniotłam mapę i wyrzuciłam przez okno.

Oczy Justina rozszerzyły się. - Sophia! Co ty robisz? - Zapytał z zadziwionym chichotem.

Oczyściłam gardło a następnie ogłosiłam - Numer siedemdziesiąt trzy: zgubić się. - Justin roześmiał się i spojrzał na mnie rozbawiony. - Ty celowo próbujesz się zgubić?

Pokręciłam głową. - Nie, nie. My próbujemy się celowo zgubić. - Powiedziałam kładąc nacisk na 'My'.

On tylko zaśmiał się ponownie, kładąc rękę wokół mnie i przyciągając bliżej. - Brzmi zabawnie, jesteś świrem.

Uśmiechnęłam się na jego chęć zrobienia czegokolwiek. Byłam bardzo wdzięczna jemu. - hey, dziękuję.

Jego rozbawiony uśmiech nadal pozostał na jego twarzy, gdy odwrócił się do mnie - Za co?

- Że zostałeś. - powiedziałam po prostu.

Pocałował mnie w czoło. - Nie było innej opcji.

Jechaliśmy przez 10 minut kiedy taksówka się zatrzymała, a taksówkarz odchrząknął na nas że mamy wyjść. Justin mu zapłacił, a on odjechał, pozostawiając nas zdanych na własne siły. To było idealne.

Byliśmy na ruchliwej okolicy rynku. Ludzie chodzili w górę i w dół, patrząc na różne pokarmy i rozmawiając w języku holendersku. Spojrzałam na dalszą drogę i zobaczyłam kilka kwiaciarni i restauracji.

Justin szarpnął moją rękę - Sophia, musimy tam pójść. - Powiedział pilnie, ciągnąc mnie za nim przez ludzi poruszających się po rynku.

Zaśmiałam się starając się nie wpaść na zbyt wielu ludzi. - Gdzie dokładnie idziemy? - Zapytałam kiedy wpadłam na gniewną starszą kobietę. Ona się skrzywiła a ja posłałam jej przepraszający uśmiech, a Justin cały czas mnie ciągnął.

Nie odpowiedział mi, ale po chwili stanął na przeciwko sklepu, gdzie wszystko za szklanym oknem wypełnione było czekoladą.

- Żyła złota. - Justin szepnął z uśmiechem.

Zaśmiałam się pod nosem, starając się nie zrobić zbyt wiele hałasu i złamać jego moment. Staliśmy tam przez kilka chwil zanim powiedziałam - Czy mamy zamiar tam iść, czy chcesz tak stać cały dzień? - z miękkim uśmiechem.

- Sophia. - Powiedział - To la minie jest dom, tak jak dla Cie były balony na gorące powietrze. Magiczne.

Uśmiechnęłam się i zaczęłam ciągnąć go do środka. - Zgaduję że będę musiała zabrać Cię do centrum tej magii, tak samo jak ty to zrobiłeś.

Sklep był klimatyzowany, był to miły kontrast do ciepłej temperatury na zewnątrz. Na ścianach wisiały czekolady od od pólek z sufitu do podłogi. Czekolada była w formie muszli i kwiatów, a za biurkiem siedział najbardziej stereotypowy Candy Men. Duży i wesoły z szarym wąsem i łysiejącą głową.

Uśmiechnął się Justina i mnie kiedy weszliśmy i powiedział coś coś szczęśliwie w języku holenderskim. Uśmiechnęłam się i powiedziałam. - Przepraszam my mówimy tylko po angielsku.

Mężczyzna roześmiał się serdecznie i wyszedł zza swojego biurka, z kawałkiem czekolady, tak że Justin podziwiał go marzycielko. Wyrwałam go z rozmarzenia i podałam kawałek Justinowi. - Jedz.

Justin spojrzał na mężczyznę kiedy podawała mu kawałek złota - Naprawdę?

Mężczyzna się roześmiał się ponownie, a następnie skinął głową - Jedz - powtórzył.

Justin rozkoszował się nadziewaną czekoladą w ustach, zamykając oczy kiedy delektował się smakiem. Uśmiechnęłam się na fakt że że właśnie dowiedziałam się że Justin uwielbia czekoladę. Kiedy skończył zapytałam - Czy to było tak dobre jak myślałeś że będzie?

Justin przygryzł wargę i pokręcił głową - Lepsze - Następnie skierował swoją uwagę z powrotem na czekoladę - O wiele lepsze - Puścił moją rękę i zaczął wyprawę po wszystkich zakątkach sklepu, patrząc na wszystkie czekolady.

Uśmiechnęłam się na to jak bardzo był tym zachwycony. On zachowywał się jak małe dziecko w sklepie ze słodyczami. Właściciel sklepu stuknął mnie w ramię, co oderwało moją uwagę od Justina, aby na niego spojrzeć. On się uśmiechał, uśmiechem który pasował do jego całej osobowości. On wskazał między mnie i Justina. - Miłość?

Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. - Tak. Kocham go.

Uśmiech mężczyzny wzrósł, a on podniósł swoją rękę na głowę, pokazując że wpadł na pomysł. - Chodź. - Powiedział.

Poszłam za nim do jego biurka, kiedy on pochylił się aby przejrzeć szafki. Podszedł trzymając małe pudełko czekolady, a kiedy je otworzył w środku było serce z czekolady wielkości mojej otwartej dłoni z mało skomplikowanymi wirażami i i wzorami. To był jak kawałek sztuki który aż wstyd zjeść. - Ty. - Powiedział kiedy pchnął go do mnie.

- Ile?  - Zapytałam, ale on zamarszczył tylko brwi w błędzie. przygryzłam wargę. - Pieniądze. - Powiedziałam pocierając kciukiem po moich czterech palcach. - Ile pieniędzy?

Rozpoznanie błysnęło przez mężczyznę i uśmiechnął się. - Nie kosztuje.

- Naprawdę? - Zapytałam unosząc brwi. Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową. Ja odkryłam serce i uśmiechnęłam się do niego. - Dziękuję bardzo. - On tylko ponownie skinął głową.

Justin podszedł z ramionami wypełnionymi czekoladą. - Wezmę to wszystko, poproszę.

Właściciel zaśmiał się serdecznym śmiechem. Czekoladki nie były tanie, ale to nie przeszkadzało Justinowi. Mężczyzna starannie wkładał je do pudelek i układał starannie w torbie na zakupy.

Wyszliśmy z uśmiechem na twarzach, Justina był większy niż mój. - Chodźmy zjeść jakieś prawdziwe jedzenie zanim zanurzysz się w czekoladzie.
Śmiał się - Yeah, dobry pomysł.

Szliśmy w dół ulicy do jednej z restauracji na jej końcu. To była słodka mała restauracja, nie była tak zajęta jak pozostałe, które mijaliśmy. Zajęliśmy stół na tyłach, a kelnerka przyniosła nam bogate menu niemal natychmiast.

Justin otworzył swoje menu na jeną z sekund, zanim zamknął ją z uśmiechem. Zaśmiałam się. - Mam wrażenie że ty chciałeś przyjechać do tego kraju na chwilę. Ty wiesz co chcesz zjeść, ponieważ już o tym myślałeś.

On podniósł ręce w geście poddania. - Masz mnie. Marzyłem o Belgijskich gofrach całe moje życie.

- Zaśmiałam się pod nosem. - Oni serwują gofry w połowie wieczoru?

Skinął głową z uśmiechem - One są na lunch menu.

Wzruszyłam ramionami - Myślę że będę musiała mieć to potem.

Justin westchnął z udawane frustracją. - Sophia. Stajemy się jedną z tych par.

Uśmiechnęłam się. - Jakich par?

- Tych które robią wszystko razem, jedzą to samo jedzenie i kupują podobne ubrania.
Roześmiałam się na to. - Nie przypominam sobie żeby każdy kupywał sobie podobne ubrania.

Uśmiechnął się i podniósł swój palec wskazujący w górę, machając nim wokół. - Wszystko w odpowiednim czasie, Sophia. Wszystko w odpowiednim czasie.

W tym momencie kelnerka przyszła i odebrała nasze zamówienie i nie mal od razu przyniosła nam nasze gofry. To były trzy gofry ułożone w kopiec , zalane w syropie i pachniały jak jabłka-cymanowe

Nie zdawałam sobie sprawy jak byłam głodna siedząc na przeciwko jedzenia. Myślę że zjadłam dwa z ni w ciągu jakiś pięciu minut. Justin zaśmiał się. - Ktoś tu jest głodny.

Skinęłam głową. - Te gofry są niesamowite.

Uśmiechnął się. - Wiem. To miejsce jest niesamowite. Jeszcze nic mnie tutaj nie zawiodło. - Po kilku sekundach zapytał. - Czy hotel wygląda ładnie?

Skinęłam głową, a oczy rozszerzyły mi się na wspomnienie pięknego holu. - To jest wspaniałe Justin. Przykro mi że nie mogłeś go zobaczyć, ale jeśli tak, to prawdopodobnie zapamiętałeś nazwę i wszystko aby łatwo znaleźć drogę powrotną.

Uśmiechnął się. - Nie ma problemu kochanie. Teraz jestem podekscytowany żeby to zobaczyć.

Teraz nie wiem dlaczego ta następna myśl wpadł mi do głowy, ale to zrobiłam. Był to rodzaj przypadkowego losu i znikąd, ale ponieważ pojawiło się w mojej głowie miałam zamiar zapytać. Oczyściłam gardło i powiedział to, zanim mogłam się zatrzymać. - Hey, Justin jesteś prawiczkiem?

Oczy Justina rozszerzyły się i dusił się jego ugryzionym gofrem, przed połknięciem go i powiedział. - Co?

Oczyściłam gardło ponownie i spojrzałam na mój talerz nie chcą patrzeć na twarz Justina po jego reakcji. - Prawiczkiem. Czy jesteś jednym z nich?

Słyszałam jak się cicho śmieje. - Uh, nie. Nie jestem. A ty?

Przygryzłam wargę. - Tak jestem. Ale nie dlatego że chcę być tylko wiesz, Ja po prostu, nie miałam, um, ja -- urwałam gdyż miałam problemy z mówieniem - Boże to jest niewygodne. Zapomnij że pytałam.

Justin zaśmiał się. - Nie, Soph. Dokończ to co miałaś do powiedzenia.

Westchnęłam. - Cieszę się że jedno z nas uważa to za zabawne. Chciałam powiedzieć że z rakiem nie miałam czasu na chłopaka czy coś podobnego, więc, um, nie miałam seksu.

- Sophia Linde, do dokładnie sugerujesz? - Zapytał śmiejąc się już trochę bardziej serdecznie.

Rumieniec wkradł się na moje policzki, a ja pokręciłam głową. - Zamknij się. Mniejsza o to.

Czułam jak jego palce zwijają się na mojej brodzie, przechylając moją twarz abym spojrzała na niego, jego uśmiech wciąż był na twarzy. - Przepraszam kochanie. Ja Cie tylko drażnię. Jeśli jest to jest to czego chcesz, wówczas jest dobrze ze mną.

Zamknęłam mocno oczy. - To jest niewygodne.

Justin zaśmiał się i złożył pocałunek na moich ustach. - Przesadzasz. To tylko ja.

Przygryzłam wargę i spojrzałam na moje gofry. - Więc um. - Przeniosłam moją rękę na tył głowy aby coś robić żeby uniknąć niewygody. - Dzisiaj wieczorem, tak?

- Sophia przestań zachowywać się jak dziecko. Tak możemy mieć dzisiaj wieczorem seks. To nie jest niewygodne chyba że robisz to niewygodnie. A nie ma to być niewygodne wieść przestań robić to niewygodnie. - On powiedział chichocząc i biorąc kęs wafla.

Przygryzłam wargę. - Tak, ale co jeśli nie jestem w tym dobra? - wyrwało mi się nagle.

- Zamknij się i jedź gofry. - Justin roześmiał się. A ja tak zrobiłam, a niepewność pozostawiłam za sobą.

Zapłaciliśmy za rachunek i wróciliśmy na drogę. Zaczęło się ściemniać, a na ulicy było już coraz mniej ludzi, musieliśmy zacząć szukać naszej drogi. Justin odwrócił i uśmiechnął się do mnie. - Gdzie do diabła mamy zacząć?

Wzruszyłam ramionami. - Chodźmy najpierw zobaczyć czy są jakieś mapy czy coś.

Wzięliśmy w ogólnym kierunku tak że szliśmy ręka w rękę. Chodziliśmy prawie dwie minuty, kiedy go zobaczyłam. Zatrzymałam w moich ruchach moja szczęka opadła a łzy zaczęły tworzyć się w moich oczach. jak bardzo chciałam uruchomić morze ludzi na przeciwko mnie, gdzie stał przy restauracji na dole ulicy. Ale nie mogłam. Był tutaj, patrząc na mnie, a ja nie mogę pozwolić mu go mnie znaleźć.

Chwyciłam rękę Justina i trzymałam ją mocno, ciągnąc go do sklepu, który był po naszej prawej. Bezpiecznie w środku pozwoliłam sobie znowu oddychać. Justin chwycił i trzymał moją twarz. - Sophia, co Cie zmartwiło? Czy to leki?

Pokręciłam głową. - nie mogę teraz rozmawiać. Możemy po prostu um - Spojrzałam wokół mnie i uświadomiłam sobie że byliśmy w kwiaciarni. -  Rozejrzeć się chwile na kwiaty?

Brwi Justina zmarszczyły się, ale powiedział. - Dobrze.

Chodziłam po sklepie i spoglądałam na wszelkiego rodzaju kwiaty. Były tam najpiękniejsze czerwone orchidee włożone w wazonie i gdybym była pewna że zatrzymamy się w Belgi przez tydzień kupiła bym je.

Justin podszedł do mnie z białym kwiatem w ręku i uśmiechem przyklejonym do twarzy. - Czy będziesz to nosić w swoich włosach kochanie?

Uśmiechnęłam się do kwiatka i skinęłam głową. - Oczywiście że będę.

Jego uśmiech wzrósł szczerze, on odchylił się od rośliny i złożył pocałunek na moich ustach. - Yay. - Zaprowadził mnie do lady i umieścił kwiat na przeciwko dziewczyny za ladą, która wyglądała nieco młodziej od nas; miała około szesnastu lat.

Uśmiechnęła się do kwiatka. - czy kupujesz to dla niej? - Zapytała, nawiązując do mnie. Byłam zaskoczona że mówi po angielsku, ale badzie że inicjuje na wieść dlaczego ona tak zakłada.

Brwi Justina uniosły się niezręcznie, ale uśmiech pozostał na jego twarzy. - tak, skąd wiesz?

Wzruszyła ramionami. - To jest biała gardenia. To znaczy więcej niż wiadomość 'Jesteś piękna' więc podsumowując ty mógłbyś dać ją jej.

Uśmiechnęłam się. - Czy ty znasz znaczenie każdego kwiatu w tym sklepie?

Przygryzła wargę i pokiwała głową. - Yeah. Znam. Działa to powoli ale nauczyłam się tego w swoim czasie. - Wzięła pieniądze od Justina i wydała mu resztę.

- To jest naprawdę niesamowite. - Powiedziałam wyciągając do niej rękę. - Jestem Sophia.

Potrząsnęła nią. - Chloe.

Justin uśmiechnął się i powiedziała. - Justin.

Ona również uścisnęła jego dłoń - Było miło mi was poznać.

Uśmiechnęłam się - Ciebie tez Chloe.

Jak podeszliśmy do drzwi, Justin pozbył się długiej łodygi gardenii a kwiat umieścił  w moich włosach. - Oh, Sophie, wyglądasz ślicznie.

Chwyciłam jego rękę z uśmiechem  - Cokolwiek.

Kiedy wychodziliśmy na zewnątrz Justin zapytał - Hej, co Cię wcześniej tak zmartwiło?

A potem jak w zegarku, on wpadł prosto na mojego brata, Stevena.
__

* nie wiedziałam jak to przetłumaczyć - I'm just going to go with the flow. Sure.

***

aklsjcblasjkcb jak myślicie Steven przeszkodzi im w ich zamiarach? :> 
Chciałabym podziękować za wszystkie komentarze <3
jesteście kochani ♥
Nawet najmniejszy komentarz motywuje <3
Dziękuję za tą liczbę wyświetleń 
i za to że ktoś to czyta <3
#muchlove
@luvv_biebs

Jeśli chcecie być informowani o nowych zapiszcie się tutaj
 Soł, do następnego ♥

Jeszcze chciałabym was zaprosić na wspaniałe tłumaczenie
niesamowitej @Danger_Loverr
które jest TUTAJ ♥ 

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 5

Moje oczy powoli otworzyły się na twarz śpiącego Justina. Uśmiechnęłam się, starając się za bardzo nie ruszać kiedy jego ramiona były owinięte wokół mnie, a ja nie chciałam go obudzić jeszcze. Potrzebowałam czasy na myślenie. Moje myśli powracają do tego momentu, kiedy trzy dni temu Justin znalazł moje lekarstwo.

Mocno przygryzłam wargę, jakbym się karała za to co zrobiłam. Ja go wręcz okłamałam, mówiąc mu że jest to lek na alergię. To sprawiło że czuję się nieco lepiej, wiedząc że on nie wierzył w to przez choćby chwilę.

On podszedł prosto do mnie po tym jak go okłamałam, dając mi buziaka w policzek i wyszeptał 'Możesz mi powiedzieć kiedy będziesz gotowa. A ja skinęłam głową, zdecydowanie zadowolona z jego odpowiedzi. Nigdy nie chciałam go okłamać, ale nie byłam jeszcze gotowa alby mu to powiedzieć. Nie byłam gotowa na to aby nas zrujnować, aby zrujnować nasze szczęście.

Z powrotem spojrzałam na jego twarz. Świecił w porannym słońcu, które świeciło przez okno naszego pokoju hotelowego. Nie mogłam się powstrzymać i podniosłam rękę i przycisnęłam ją delikatnie do jego policzka. Miękki uśmiech rozprzestrzenił się na jego twarzy, a następnie szepnął z wciąż zamkniętymi oczami - Hey.

Uśmiechnęłam się - Hey.

Wyciągnął ramiona i przyciągnął mnie bliżej, chowając twarz w mojej szyi. - Jedziemy dzisiaj na balon.

To odwróciło mój uśmiech do jeszcze większego uśmiechu. Znaleźliśmy to gdzie były balony i zarezerwowaliśmy lot dwa dni wcześniej. - Jestem podekscytowana.

Skinął głową z uśmiechem w zagięciu mojej szyi. - Która godzina? - Zapytał, wcale nie brzmiąc jakby chciał wstawać.

Spojrzałam na zegarek a moje oczy się rozszerzyły. - Dziesiąta trzydzieści! O cholera Justin! - Zawołałam wydostając się z jego ramion i wyskakując z łóżka. - Musimy być tam za godzinę.

Pobiegłam do łazienki i usłyszałam jak Justin chichota na mnie z wnętrza sypialni. - Uspokój się Sophia. Mamy cały czas na świecie.

Westchnęłam na zdanie które Justin używał każdego razu, ostatnio. W końcu były tak boleśnie ironiczne.

Oboje wzięliśmy prysznic i byliśmy gotowi w ciągu dwudziestu minut, i mieliśmy już wychodzić kiedy ja zamarłam w drzwiach. Zapomniałam wziąć lekarstwo. Justin przeszedł trochę drogi korytarzem, zanim zdał sobie sprawę że nie było mnie obok niego, odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy. - Co się stało, Soph?

Przygryzłam wargę i westchnęłam - Ja - zaczęłam, podnosząc rękę do miejsca za mną w pokoju. - Zapomniałam czegoś.

Jego twarz zmieniła się w zrozumienie zmieszane ze zdenerwowaniem. Skinął głową. - Idź i to zrób. Będę tu na Ciebie czekał.

Wróciłam do pokoju i poszłam prosto do łazienki. On powiedział 'Idź i to zrób' a nie 'Idź i to weź', dokładnie wiedział o czym zapomniałam. Westchnęłam kiedy skończyłam. Przynajmniej kiedy by się dowiedział, mogłoby to zbić go z tropu. To mogłoby być bardziej jak cios w brzuch, a nie uderzenie w twarz.

Zadbałam aby zabrać swoje rzeczy, a potem pobiegłam do Justina, bawiłam się naszymi rękoma kiedy szliśmy korytarzem do windy. on nic do mnie nie powiedział, on dał mi tylko delikatny pocałunek na mojej skroni.

Kiedy mijaliśmy recepcję, francuski mężczyzna którego imienia jeszcze się nie nauczyłam, powiedział. - Przepraszam panno Linde.

Zwróciłam się do niego z uśmiechem na twarzy. - Dzień dobry.

Uśmiechną się do mnie z powrotem. - Dzień dobry jak również Panienko. Muszę tylko poinformować, że pan Steven Linde dzwonił do hotelu. Powiedział że to pilne.

Westchnęłam. - Dziękuję, ale proszę nie brać więcej od niego żadnych wiadomości.

Skinął głową. - Nie ma problemu, panienko.

Byłam zła że Steven próbował wszystko zniszczyć. Doskonale wiedział to że tamto pożegnanie było ostatnie. Nie chciałam z nim rozmawiać, bez względu an to jak bardzo chciał abym wróciła do szpitala i zaczęła chemioterapię.

Justin i ja poszliśmy na zewnątrz i trwało to około dziesięć minut, daliśmy trochę dodatkowych pieniędzy taksówkarzowi w końcu postanowił podając się i zabrać nas trzydzieści minut drogi od miasta. Jazda była dość przyjemna w zagięciu ramienia Justina.

Kiedy zatrzymaliśmy się na dużym polu moje oczy się rozszerzyły. Wyszłam z taksówki aby to zobaczyć. To tak jakby ktoś zabrał całe szczęście ze świata, przekształcił je w kolory a następnie wszył go w materiał balonów.

Gigantyczne obiekty w żywych kolorach przerywały miękkie niebieskie niebo, wyglądając tak pięknie, nie mogłam uwierzyć że są prawdziwe. Z ich unoszeniem się w powietrzu nad wysokim polem trawy na który był wiejący wiatr, wydawało się bardziej że jest to tło pulpitu niż prawdziwe życie.

Nie mogłam oderwać od tego oczy, więc podniosłam rękę dopóki nie spotkała się z jakąś częścią Justina. - Czy ty to widzisz?

Usłyszałam jak zachichotał obok mnie. - Tak, a ty wyglądasz jak małe dziecko w sklepie ze słodyczami.

Skinęłam głową z uśmiechem, wciąż patrząc od balonu do balonu. - Tak się czuję.

Justin splótł moje palce z jego i zaczął mnie gdzieś ciągnąć. nie protestowałam, tak naprawdę mnie to nie obchodziło gdzie idziemy tak długo jak mogę patrzeć na balony na gorące powietrze. Poklepał mnie po ramieniu po chwili chodzenia. - Sophia, czy chcesz przez cały dzień się na nie patrzeć czy chcesz rzeczywiście się jednym przelecieć?

Oderwałam wzrok od nieba, aby zobaczyć o czym on mówi. Staliśmy na przeciwko z jego pięknymi oczami. Uśmiechnęłam się - O mój Boże jeszcze nigdy nie byłam tak bardzo podekscytowana.

Justin uśmiechnął się i pociągnął mnie do kosza, który był mały w porównaniu z balonem, który unosił się nad nami. Oboje powiedzieliśmy nasze 'Bonjours' do mężczyzny, który miał sterować balonem.

- Gotowi? - On zapytał z silnym francuskim akcentem.

Uśmiechnęłam się i powiedziałam - Oui.

Justin uśmiechnął się do mnie. - Czy ktoś obraca francuski?

Uśmiechnęłam się - Nope, tylko uzupełniam moją listę to wszystko.

Właśnie wtedy balon zaczął startować, unosząc się nad ziemią. Moja rękę ścisnęła mocniej Justina kiedy w końcu przysunęłam się bliżej Justina, przytulając go jak ruszyliśmy w niebo, uśmiech przykleił mi się do twarzy jak lecieliśmy. Staliśmy w milczeniu gdy unosiliśmy się wyżej. Gdy lecieliśmy do przody bardziej niż w górę, przeniosłam się bardziej do krawędzi koszą ciągnąc Justina za sobą.

Żeby powiedzieć że to jest niesamowite to za mało. Nie tylko widziałam inne balony latające po niebie, ale widziałam też wszystkie bujnie zielone pola i jeziora które błyszczały w promieniach słońca. Krajobraz był oszałamiający.

Justin szepnął. - Druga najpiękniejsza rzecz jaką kiedykolwiek widziałem.

Nie musiałam pytać, co było pierwsze bo już wiedziałam że chodziło o mnie. Nie potrzebuję schlebiać sobie przez to aby oświadczył to głośno. Ja po prostu bardziej go przytuliłam , spojrzałam na jego piękną twarz i powiedziałam. - Ditto (tak samo)

Patrzyliśmy w zdumieniu jak dryfowaliśmy przez obszary wsi i cały czas miałam to wspaniałe uczucie w brzuchu. To które masz kiedy jesteś naprawdę wysoko. Po chwili Justin mnie zapytał. - To jest na liście, prawda? - skinęłam głową. On kontynuował. - Dobry wybór, kochanie.

- Jeden z najlepszych wyborów jaki kiedykolwiek podjęłam. - powiedziałam - Ale nie sądzę, że chcę zrobić tu więcej niż dwie rzeczy. Chcę iść gdzieś indziej zrobić dwie, a potem mam tylko jedną zrobioną.

- Czy mam z Tobą zrobić pozostałe dwie? - Zapytał,  monotonnie, nie chcąc dopuścić do ucieczki emocjom przez swoje słowa. Być może dlatego że nie chce mieć wpływ na moją decyzję.

Skinęłam głową - Tak. to należy do Ciebie czy chcesz zrobić ze mną ostatnią rzecz.

- Chcę. - Powiedział szybko.

Pokręciłam głową - Zobaczymy.

Po kilku sekundach Justin znów się odezwał. - Jakie były inne rzeczy które tutaj zrobiłaś, inne niż to?

Przygryzłam wargę. - Jeszcze ich nie skończyłam. Musze nauczyć się dziesięć francuskich słów lub zwrotów. Musze nauczyć się jeszcze jednego i będę dobra.

Justin odwrócił mnie twarzą do niego, ciągnąc mnie i owinął ręce wokół ojej talii. - Mam jedno dla Ciebie.

Uśmiechnęłam się owijając ręce na jego szyi. - Jakie?

- J'adore te. - Wyszeptał a jego oczy wypełniły się szczerością.

Moje serce ogrzało się na jego słowa i zagroziło wylaniem łez z moich oczu ale trzymałam je, nie chcą wyglądać jak idiotka płacząc na to. To było przytłaczające ze względu na to ile razy myślałam o tym jak bardzo go kocham od Nowej Zelandii. To było również przerażające, bo wiedziałam, że jego serce się złamie kiedy powiem mu prawdę. Teraz on powiedział to głośno. Powiedział mi że mnie kocha. I nie było mowy że nie wypowiem tego z powrotem.

Połączyłam nasze usta a kiedy się oderwaliśmy, wyszeptałam - Też Cię Kocham.

Właśnie wtedy mężczyzna który sterował balonem odchrząknął przypominając że zapomniałam jego obecności wszystkich razem tutaj, w czasie kiedy tu byliśmy. Kiedy dostał nasza uwagę powiedział swoim akcentem. - Mamy pewne problemy i nie możemy wylądować w wyznaczonym czasie.

Justin zaśmiał się - To mogło przydarzyć się tylko nam.

- Uśmiechnęłam się - To nie jest problem. Za ile czasu wylądujemy?

On przewrócił oczami. - Musze coś naprawić i dostać pomocnika od kogoś przez telefon. To może być kilka godzin.

Ja tylko znalazłam jego zabawne chamstwa więc roześmiała się i ukryłam twarz w koszuli Justina. - bardzo szybko się tu znudzimy.

Czułam śmiech Justina i przesunął się na ziemię kosza i oparł się plecami o ścianę, ciągnąc mnie razem za nim. - Nie Sophia możemy rozmawiać.

Przeniosłam się i siedziałam obok niego moje nagie ramie dotykało jego zasłoniętego ramienia pod jego T-shirtem. - O czym panie Bieber?

Przechylił głowę i spojrzał na balon z uśmiechem na twarzy - O tym gdzie pojedziemy dalej?

naśladując jego działanie przechyliłam głowę do tyłu - Gdzie chcesz iść?

- Czy to nie jest Twój wybór? Musisz zrobić rzeczy z listy. Stwierdził, sprawy rzeczowo.

Pokręciłam głową. - Te dwie rzeczy są bardzo elastyczne*. Można je zrobić  w zasadzie na całym świecie.

Uśmiechnął się i odwrócił patrząc prosto na mnie. - Jakie on są?

Uśmiech rozprzestrzenił się na mojej twarzy, a ja patrzyłam w górę i położyłam ręce na materiale podobnym do słomy na którym siedzieliśmy. - Nie możesz się dowiedzieć dopóki ich nie zrobię.

Roześmiał się - Dalej Sophia. Chcę tylko wiedzieć jedną z nich.

Westchnęłam i odwróciłam się do niego - Dobra jedną. Tylko jedną. - Skinął głową z uśmiechem przyklejonym mocno na jego twarzy. Był naprawdę podekscytowany. Uśmiechnęłam się. - To nie jest ekscytujące.

- Nie obchodzi mnie to. Tylko powiedz mi co to jest.

Zaśmiałam się i wreszcie powiedziałam - Numer trzydzieści siedem: Pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu przez jedną noc.

Roześmiał się i skinął głową. - Masz rację, nie jest to takie ekscytujące.

Wywróciłam oczami i pchnęłam go w ramię. Wiedziałam że to nie będzie ekscytujące dla niego, ponieważ prawdopodobnie on cały czas zatrzymuje się w pięciogwiazdkowych hotelach. Ten przypadek jest jedyny kiedy myślałam o tym jak sławny i bogaty jest Justin. Przez cala podróż, nigdy nie pomyślałam o nom w ten sposób. On był po prostu Justinem który sprawił że się w nim zakochałam.

Wziął mnie za rękę i zaczął bawić się moimi palcami. - Sophia, z kąd masz wszystkie swoje pieniądze.

Najwyraźniej myślał o tym samym co ja, mając w głowie fortunę. - jakie pieniądze?

Spojrzał na mnie. - Latasz dookoła świata jak szalona. Robisz szalone rzeczy. Prawie stoo z nich. Trzeba mieć pieniądze aby to zrobić.

To miało coś rozpocząć, ale miałam zamiar powiedzieć mu prawdę. - Używam mojego czesnego z uczelni. Moi rodzice zachowali na moje całe życie.

Uniósł brwi. - oni pozwolili Ci to zrobić?

Gdyby tylko wiedział. Skinęłam głową. - Tak. Pozwolili mi to zrobić.

- Więc nie planujesz iść na studia potem? - Zapytał chwilę później.

Przygryzłam wargę i pokręciłam głową. - Nope. Powiedziałam kładąc nacisk na 'p'

Rzucił tym, prawdopodobnie zauważył, że nie chcę o tym rozmawiać. Po kilku sekundach niczego mężczyzna sterujący balonem brzęknął małym urządzeniem z którego wystrzelił ogień zaczęłam brzęczeć 'Waiting on the world to change' by John Mayer. Nie wiem dlaczego ale wydawało się jakby właściwie dryfował wokół zielonego i niebieskiego.

Justin uśmiechnął się do mnie i zaczął nucić ze mną. My teraz próbowaliśmy się jak najlepiej sharmonizować. Justin nagle wstał i pociągnął mnie za nim i trzymał mnie do niego w 'jak do walca' pozycji. Śmiałam się gdy zaczął nucić głośniej i prowadził mnie wokół małego kosza balonem, kręciliśmy się wokół człowieka sterującego balonem na którego twarzy widoczne było niezadowolenie na nasz mały pokaz.

Kiedy prawie się potknęłam gdy Justin próbował mną kręcić, mężczyzna sterujący balonem odchrząknął w sposób najbardziej zirytowany, co spowodowało że Justin i ja przestaliśmy tańczyć ale wybuchnęliśmy śmiechem. Mężczyzna spojrzał na nas i powiedział głosem przepełnionym z frustracji z jego akcentem. Jestem prawie gotowy. Będziemy za dwie minuty.

Justin próbował się uspokoić i odpowiedzieć. - Tak proszę pana. - ale ledwo się tego pozbył zanim ponownie wybuchnął śmiechem. próbowałam powstrzymać śmiech z mojej strony, ale to nie miało sensu. nasze zachowanie prawdopodobnie ma coś wspólnego z tym na jak długo utknęliśmy na tym balonie.

jak tylko balon dotknął ziemi, mężczyzna prychnął i wyskoczył, odchodząc ze spuszczonymi ramionami, wciąż zdenerwowany spędzaniem czasu tam z nami. Nie możemy mieścić w sobie tego w najmniejszym stopniu. Cała postać tego mężczyzny była zabawna.

Wszystkie pozostałe balony były przybijane i przywiązywane przez duże zespoły ludzi. Ognia już nie było, ale ja tego nie chciałam. Z grymasem odwróciła się do Justina. Uśmiechnął się i dotknął moją dolną wargę kciukiem. - Kiedyś możemy iść do innego, dobrze? - Sposób w jaki to powiedział. Jakby nie mógł się doczekać, żeby tam wrócić. On miał plany dla nas.

Przygryzłam wargę. - Nie, nie możemy.

Jego brwi się zgniotły. - Soph. Przestań taka być. Możemy.

To było niesprawiedliwe. To było straszne, co dla niego robiłam. Dałam mu nadzieję i marzenia. Mógł myśleć o przeprowadzeniu się razem, wzięcie ślubu i abyśmy mieli przygody. Pozwoliłam mu na to aby myślał że jest dobrze, a tak nie było.

Co zrobiłam było złe, wiedziałam to już od kiedy pozwoliłam mu lecieć ze mną do Nowej Zelandii, ale mój egoizm zatrzymał mnie od zrobienia tego co było w porządku.

Plany uległy zmianie. Justin dzisiaj zdecyduje czy chce to ze mną kontynuować czy nie. Chciałam być dla niego fair. Wyciągnęłam rękę i odchrząknęłam, ponieważ mogłam już poczuć łzy budujące się do usłyszenia ich w moim głosie. - Musimy porozmawiać, kiedy wrócimy do hotelu.

Spojrzał nieufnie ale skinął głową. Wezwaliśmy taksówkę. Jazda z powrotem do hotelu była dziwna. Mogę powiedzieć że prawie napięta. Napięta dla Justina bo nie wiedział co się stanie. napięta dla mnie bo nie wiedziałam co się wydarzy.

Justin przyciągnął mnie bliżej w windzie jadącej do naszego pokoju i umieścił delikatny pocałunek na mojej skroni. To prawie sprawiło że nie chcę iść z tym. Zachować nasze szczęście. Ale potem pomyślałam o Justinie. Tylko o nim myślałam. Nie chciałam przedłużać. Nie chciałam aby mógł być bardziej zraniony.

Kiedy weszliśmy a Justin zamknął drzwi, usiadłam na skraju łózka i powiedziałam słowa tak szybko że nie mogłam się już wycofać. - Jestem chora.

Justin pozostał na środku pokoju nie ruszając się, aby przejść do kanapy albo żeby usiąść obok mnie. jego twarz była poważna. Skinął głową. - Stwierdzam że to za dużo, Soph.

Odchrząknęłam, ale gdy mówiłam było w stanie usłyszeć łzy budujące się w moim głosie. - Mam raka.

To przeniosło go. Jego usta utworzyły się w literkę 'O', przeniósł się szybko do mnie, rzucając się na kolana i biorąc moja twarz w dłonie. - Co? - Ledwo wyszeptał.

Skinęłam głową ze łzami w oczach ale udało mi się wykrztusić. - Białaczka.

- O mój Boże. - Wyszeptał, po prostu patrząc w moje oczy, jedyne emocje jakie maił to był kompletny szok. - Dlaczego tu jesteś? Szpital. Musimy iść do szpitala. - Powiedział ciągnąc mnie za nogi w kierunku drzwi.

Pokręciłam głową odpychając jego ręce. - Nie, Justin. On już nie mogą mi pomóc.

Odwrócił się do mnie z uniesionymi brwiami, a jego oczy błyszczały. - Co masz na myśli? Oni mogą pomóc, Sophia. - Powiedział, ale jego głos drżał.

Pokręciłam głową. - Powiedzieli że chemioterapia nie będzie działać Justin, nie po raz drugi. - Musiał zrozumieć.

Potrząsnął głową. - Co? Co ty mówisz?

Łzy już wylewały się z moich oczu. - Zostały mi tylko dwa tygodnie, Justin. Ja umieram.

Potrząsnął głową z ciężkimi oczami. - Nie, nie. Ty nie umrzesz. - Powiedział stanowczo, powiedział tak wiarygodnie, jakby to było prawdziwe. Nie chcę umierać jeśli on powiedział że nie mam. Gdy mógł tak zrobić. Uratuj mnie.

Chwyciłam jego twarz i spojrzałam mu w oczy. - Przepraszam, Justin. Przepraszam że Ci nie powiedziałam.

On nadal kręcił głową. był w szoku czy coś. Cofnął się ode mnie i chodził w tą i z powrotem. Próbował przestać płakać. - Ty umrzesz? - Zapytał zupełnie nie wierząc. Ja tylko skinęłam głową, łzy wylewały się nieubłaganie. Jego brwi się zgniotły i wypuścił długi wydech, gdy nadal chodził tam i z powrotem. - Umierasz.

nie wiedziałam co mam zrobić. Czy mam iść i go przytulic lub czy go pocałować. Wydawał się taki zmartwiony, jakby nie miał pojęcia co ma zrobić.

Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Zapytał bez tchu, mrużąc oczy z ustami w grymasie.

Ja tylko potrząsnęłam głową - chciałam żeby to trwało trochę dłużej.

Westchnął i nadal chodził jego oddech był ciężki. Nagle powiedział.- Nie mogę. Nie mogę tu zostać. - I poszedł do drzwi i wyszedł zatrzaskując je za sobą.

Upadłam na podłogę szlochając. Miał wrócić. Minęło prawie dziesięć sekund zanim Justin wpadł z powrotem do pomieszczenia. Spojrzałam w górę. Moje łzy zwalniały nieznacznie. - Prawie dotarłem do końca korytarza.

Czknęłam - To daleko?

Podszedł i mnie podniósł, łącząc nasz usta. Byliśmy potrzebujący, zdesperowani, kiedy moje nogi były owinięte dookoła jego tali. - Kocham Cię - Powiedział i w kilka sekund odsunął się.

- Tak bardzo Cię Kocham. Dyszałam kiedy miałam szansę

Justin oparł moimi plecami o ścianę. - Nie opuszczaj mnie. - Powiedział, a jego głos się załamał zanim jego usta ponownie znalazły moje.

Łzy spadały z moich oczu a jedyna odpowiedzią jaką mogłam mu dać było - Przepraszam.

- Sophia - Wyszeptał ale jego głos się ponownie załamał. Nie chwilę później łzy zaczęły wylewać się z jego oczu. Myślałam że mam złamane serce, przysięgam słyszałam pęknięcie, ale zaczęłam myśleć o wszystkim co zawsze mnie rani; nawet cztery rundy chemioterapii, już nigdy nie chciałam zobaczyć płaczącego Justina.

Ból był niezmierny a ja tylko chciałam to zatrzymać. Chwyciłam jego twarz i rozpaczliwie chciałam scałować łzy, ale one stale się wylewały, nie mogłam nic zrobić ale mogłam do niego mówić.

- Justin, tak mi przykro. - To była jedyna rzecz, którą mogłam zdobyć. Jedyne słowa który mogły wydobyć się z moich ust. Było mi bardzo przykro. Przykro mi że pozwoliłam mu się tak przywiązać że tak go skrzywdziłam. Przykro że goniłam go przez drzwi w Nowej Zelandii bo byłam egoistką. Przykro mi że go kocham i że mogłam pozwolić sobie aby go opuścić. Przykro mi że nie pozwoliłam mu odejść, dopóki nie byłam wystarczająco silna żeby utrzymać to na dłużej.

- Szkoda że ie powiedziałaś mi wcześniej. - wyszeptał a jego łzy spowolniły tak że teraz wylatywały z jego zaczerwienionych oczu co kilka sekund.

Skinęłam głową. - Mógłbyś mnie zostawić. Wiem. Przepraszam. - Mój głos był zalany łzami.

Justin potrząsnął głową i przyciągnął mnie bliżej. - Więc chciałbym to wiedzieć abym mógł Cię trzymać trochę mocniej. Żeby Cię całować częściej. - On szeptał a kiedy łza wypłynęła z jego oka, poczułam ją na swojej twarzy. - Powiedzieć że Cię kocham trochę wcześniej. To dlatego Sophia. Powinnaś powiedzieć mi wcześniej abym mógł cieszyć się chwilą puki trwa.

Łzy spływały mi po twarzy, gdy owinęłam ręce wokół szyi Justina i trzymałam go tak blisko jak to fizycznie było możliwe, gdy trzymałam go na tyle mocno, by zatrzymać mnie przed spaniem.

Nie chcę umierać. Już nie.
 __

* chodzi o to że nie musi zrobić tego akurat we Francji.

***

Nie mogę powstrzymać łez ..
Nie wiem co tu napisać ..

 Emm dziękuje za liczbę wyświetleń i za wszystkie komentarze ;)
Dziękuję wszystkim osobą które to czytają #muchlove
  Kocham Was ♥
@luvv_biebs

poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 4

Jego załzawione oczy. Nigdy wcześniej nie widziałam aby mój brat płakał. Nie płakał smutnymi łzami kiedy zdiagnozowano u mnie raka w wieku czternastu lat. Nie płakał szczęśliwymi łzami, kiedy doszło do ustąpienia w wieku piętnastu lat. Nie płakał kiedy to nawróciło w zeszłym miesiącu. Ale płacze teraz.

Steven płakał kiedy mu powiedziałam 'żegnaj', ponieważ było to ostatnie pożegnanie. Poprosiłam moich rodziców aby nie płakali, więc tego nie robili, ale nawet przez chwilę nie pomyślałam aby zapytać mojego brata. Steven nigdy nie płacze. Aż do teraz.

Mówi mi abym poszła do szpitala, że bywam głupia, ale powiedziałam mu że spędziłam tam zbyt dużo czasu, nawet jak myślę o tych białych ścianach to robi mi się nie dobrze. On płacze trochę więcej i mówi że jestem chora, że muszę tam iść bo jestem chora.

Nie sądzę że Steven płakał wcześniej, ponieważ zawsze wierzył że będę żyć, ale teraz kiedy powiedziałam mu że nie zamierzam już więcej próbować, płacze. On płacze ponieważ ja umrę, ale on nie chce.

To sprawia że chcę spróbować i walczyć ponownie, ale lekarze mówią że jest to mało prawdopodobne że chemioterapia zadziała za drugim razem.

Podeszłam do Steven i przytuliłam go. On przytulił mnie tak mocno jak nigdy, a ja płaczę. Płaczę, bo to ostatnie pożegnanie. Płaczę dopóki nie dotrę na lotnisko, ale kiedy dostanę się do samolotu, przestanę.

Ta podróż jest o szczęściu, o moim ostatnim szczęściu. Więc przestaję.



Powoli wróciłam do świadomości jak mój powracający sen się zakończył. Począwszy od tego momentu, kiedy wyjechałam, marzyłam o tym. Zamknęłam oczy miejąc nadzieję że znów zasnę i odpocznę. Ale potem zaczęłam myśleć o mojej obecnej sytuacji i nie mogłam.

Poczułam palce dotykające mnie w policzek, miękkie jak szept, a następnie miękki pocałunek w tym samym miejscu. - Proszę, przestań myśleć, Soph. - Musiał zauważyć moje brwi składające się z frustracji.

W tym momencie, moje myśli powinny być już wypełnione corrosantami, wieża Eiffel'a, i tym dlaczego frytki francuskie były nazwane 'francuskimi' skoro nawet nie są z Francji.

Ale nie myślałam o tym, myślałam o akcie skrajnego egoizmu który popełniłam wypadając przez drzwi lobby w New Zealand. Nazywa się Justin jak miał już dostać się do taksówki i kiedy odwrócił się do mnie, pocałowałam go wszystkim co miałam i wyszeptałam.  - Zostań ze mną.

W tej chwili myślę tylko o całym bólu emocjonalnym od konieczności opuszczenia go. Myślałam tylko o tym jak jest z nim być, sprawi mnie niezmiernie szczęśliwą przez następnym miesiąc. Myślałam o tym jak mogę być w nim zakochana.

Ale nie przez chwilę kiedy podbiegłam do niego, myślałam o tym jaki będzie załamany kiedy było już po wszystkim. Jak będę musiała oglądać ten sam wygląd co Steven jak wychodziłam, odzwierciedlone do Justina. To była jedna myśl o której mogłam myśleć. To była jedna myśl która roiła się w mojej głowie kiedy siedziałam w siedzeniach tej pierwszej klasy.

Odwróciłam głowę i powoli otworzyłam oczy do pięknej twarzy Justina zaraz obok mojej. Jego twarz była ustawiona w grymas, a jego brwi wygięte. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego ust. - Gdybyś wiedział to co ja wiem zrozumiał byś.

- Więc mi powiedź. - Powiedział jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Pokręciłam głową. - Nie mogę. To jest to co mnie przeraża. Nie możesz wiedzieć.

Przeniósł rękę w dół moich pleców do odpoczynku w dolnej części i zaczął rysować okręgi. - Nie bój się, Soph. Niczego się nie bój.

Przygryzłam wargę. - Staram się nie chce się bać lub być smutna kiedy jestem z Tobą. Ponieważ muszę-

- Cieszyć się chwilą póki trwa. - Skończył z uśmiechem. Przechylił głowę na bok. - Czy ty zawsze umieszczasz datę ważności na wszystko, Sophia? To właśnie nie dlatego nasz związek jest specjalny w ten sposób?

Westchnęłam głęboko i odwróciłam się że byłam twarzą do niego. - Justin, założyłam że wszystko ma datę ważności. Wszystko dobiega końca. To dlatego mam to całe mentalne 'Ciesz się chwilą póki trwa'.

Wzruszył ramionami i przyciągnął mnie bliżej. - Okay, więc to oznacz że musisz przestać się dąsać, prawda? Teraz jedziemy do Francji, a jeśli masz zamiar korzystać z lotu samolotem, musisz się tym ekscytować.

Uśmiechnęłam się łagodnie. - Czy możemy najpierw iść na wierze Eiffla? - powiedziłam bawiąc się zaciśniętymi palcami jego prawej ręki.

- Czy to jest to co jest na twojej liście? - Zapytał.

Pokręciłam głową. - Nie, ale naprawdę chcę tam iść.

- To dlaczego nie ma tego na liście? - Zapytał zdezorientowany?

Przygryzłam wargę, mój uśmiech się rozszerzył. - To żenujące.

Zaśmiał się cicho. - Powiedź mi.

Westchnęłam z małym uśmiechem. - Cóż, kiedy pisałam listę, czułam jakby wieża Eiffla była miejscem romansu, a ja nie planowałam bycia z kimś romantycznie, więc nie chciałam iść.

Roześmiał się szczerze. - Och, więc teraz masz mnie, nie będziesz wyglądać jak przegrana na wieży Eiffla. Czy to znaczy że mnie wykorzystujesz, Sophia Linde?

Wywróciłam oczami na to absurdalne oskarżenie. - Masz to wszystko źle panie Bieber. Nie obchodzą mnie pozory. Z Tobą nie będę czuć się jak przegrany. - Powiedziałam kładąc delikatny nacisk na 'czuć' a następnie kontynuowałam. - I możemy się całować i takie tam jak w filmie.

Poruszył brwiami. - Takie tam? Co to jest 'takie tam' Soph?

Rzuciłam głowę do tyłu i się roześmiałam, równie zażenowana i rozbawiona jego insynuacjami.

- Cokolwiek, trzymanie się za ręce - zatrzymałam się i zaśmiałam - .. takie tam!

Śmiał się ze mną. - Teraz a pewno najpierw pójdziemy na wieżę Eiffla, więc będę mógł się dowiedzieć co to 'takie tam' jest na prwadę.

Wywróciłam oczami z uśmiechem i powiedziałam - Nie miej nadziei na nic specjalnego.

On tylko się uśmiechną i dał mi delikatny pocałunek w usta.

Patrzyłam przez okno około dziesięciu minut przed lądowaniem, a moje ciało nagle chwyciło się w agonii. To było tak jakby moje wszystkie mięśnie się skurczyły, a kiedy próbowałam je przenieść, byłam karana najostrzejszym bólem protestujących mięśni. Nie mogłam nic zrobić i ciężko oddychałam z bólu, a Justin rzucił się do mnie, jego brwi złączone w nie pokoju?

- Sophia, co się dzieje? - zapytał.

Uśmiechnięcie się bolało ale udało mi się to zrobić, uśmiechnęłam się. - Zesztywniałąm o tego długiego siedzenia. Nie martw się.

 - Jesteś pewna? - Powiedział z niedowierzaniem.

Skinęłam głową. - Dzieje się to ze mną przez cały czas.

Siedziałam w bólu przez około pięć minut zanim to minęło. Wszystko było w porządku, ponownie. To buły pigułki, oni je właśnie testowali kiedy mi je dawali, więc miały dużo skutków ubocznych. Musiałam praktycznie błagać lekarza aby pozwolił mi je mieć.

Wylądowaliśmy we Francji, a cała atmosfera była całkowicie beztroska. Bardzo mi się podobało. Ochrona nie była nawet w połowie tak uciążliwa jak w Ameryce czy Nowej Zelandii, tutaj wydawali się o wiele bardziej wyluzowani.

Nauczyłam się 'Bonjour' jak przeszliśmy, gdyż więcej niż dziesięć osób wypowiedziało do nas to słowo kiedy szliśmy przez lotnisko.

Wskoczyliśmy do taksówki i jedyne co mogliśmy powiedzieć do kierowcy był nazwa naszego hotelu. Raz kiedy byliśmy w drodze Justin się zaśmiał. - Kiedy pisałaś listę czy kiedykolwiek zatrzymałaś się i pomyślałaś że w ogóle nie znasz francuskiego?

Uśmiechnęłam się. - Tak, dużo naprawdę. To jest powód dla którego tu jestem.

Uniósł brwi. - Nie można nauczyć się całego języka w miesiąc.

Wywróciłam oczami z uśmiechem. - Nie całego języka.

- Co potem?

- Powiem Ci kiedy to zrobię. - Powiedziałam. Skinął głową, nie odepchnął mnie. On nigdy mnie nie odepchnął.

Dotarliśmy do hotelu i było miło. Był czterogwiazdkowy. Podłogi były z marmuru i ludzie chodzili w okolicy na nich w piętach projektantów w holu gdy weszliśmy. Po drodze poznałam także słowo 'merci'. Udaliśmy się prosto do recepcji, Justin uśmiechnął się do siedzącego tam mężczyzny. - Pokój na Linde.

Brwi mężczyzny natychmiast się złączyły, ukazując że nie zrozumiał ani słowa które powiedział Justin. Oczyściłam gardło i powiedziałam powoli. - Pokój - Zwróciła się i zasygnalizowałam gdzie pokoje powinny być - Dla Linde - powiedziałam pokzując na siebie.

Mężczyzna wzruszył ramionami, brwi cały czas uniesione w zakłopotaniu. Justin westchnął - Pokój. Gdzie się śpi. - Mówił powoli, kładąc ręce przy głowie i chrapał.

Uśmiechnęłam się na to co robił i zaskakująco człowiek w recepcji się roześmiał. Uśmiechnęłam się do niego. - Czy jest tu ktoś kto mówi tutaj po angielsku?

Skinął głową wciąż się śmiejąc. - Tak ja. - powiedział z francuskim akcentem - To było zabawne.

Zachichotałam lekko pod nosem na jego poczucie humoru. - Dobrze. - Powiedziałam z uśmiechem.

Justin chichotał obok mnie. - Musisz się tak bawić z każdym turysta z Ameryki, który tutaj przyjeżdża.

Mężczyzna znów się roześmiał. - Tak. Powinieneś zobaczyć to jak próbują mówić po francusku. - Wykrzyknął - To jest najzabawniejsze co widziałem w swoim całym życiu.

Uśmiechnęłam się do beztroskiej postawy. - Założę się. Ale poważnie, pokój dla Linde.

Uśmiechną się do mnie z powrotem. - Tu jest klucz. - Powiedział schylając się i sprawdzając mały srebrny klucz z zieloną przypinką, na której pisze 'pokój 124'

Justin uśmiechnął się do niego uprzejmie. - Dziękuję.

- Nie ma problemu. Jeśli coś potrzebujecie, po prostu przyjdźcie i zapytajcie.

Kiedy tylko weszliśmy do pokoju, a Justin postawił bagaż na łóżku, powiedziałam. - Wieża Eiffla?

Zaśmiał się i odwrócił do mnie. - My nawet nie jesteśmy to godzinę

Uśmiechnęłam się i usiadłam na kanapie. - Tak jesteśmy. Jesteśmy tu przez godzinę i piętnaście minut, a my nie jesteśmy jeszcze na wieży Eiffl'a . Musi być coś złego z tym.

Podszedł i usiadł obok mnie nasze ramiona się dotykają. - Co jeśli to nie będzie tak spektakularne jak miałaś nadzieję?

Przygryzłam wargę. - To było podlizanie, ale wątpię że widok Paryża z góry może być rozczarowujący.

Uśmiechnął się lekko. - Masz rację, prawdopodobnie nie będzie. Ale widząc że tylko ja czuję że jestem jedynym rozsądnym, dlaczego nie możemy wziąć oboje prysznicu, dostać czegoś do jedzenia, a potem iść na wieżę.

Rozważałam jego plan, podchodząc do okna i patrząc na niebo i Paryż. Niebo wkrótce ściemnieje. - Co ty na to abyśmy wzięli prysznice i kupili coś po drodze, więc możemy złapać słońce?

Roześmiał się i dołączył do mnie do okna. - Jesteś bardzo do tej romantycznej rzeczy tak nagle.

Wzruszyłam ramionami. - Jesteśmy w mieście romansu, nie?

Uśmiechnął się lekko. - A ty cieszysz się chwilą póki trwa, nie? - Mój uśmiech nieco opadł, bo zdałam sobie sprawę, że to jest to co dokładnie robię. Skinęłam głową. On odsunął kosmyk moich włosów za ucho i wyszeptał. - Więc to jest zakończenie we Francji, czy będziemy mieć powtórki z New Zealand?

Oczyściłam gardło, ponieważ nie chcę aby usłyszał niepewność w moim głosie. - Myślę że będziemy musieli zobaczyć, no nie?

Po tym Justin westchnął i poszedł wziąć prysznic, a ja czułam się źle że nie mam dla niego odpowiedzi. Czy to się zakończy we Francji? nie mogłam się zdecydować. To musiałaby być pośpieszna decyzja, na koniec, czy chciałabym go zostawić go zachować.  Jeśli będę samolubna i zabiorę go ze mną do Grecji, lub będę bezinteresowna i pozwolę mu wrócić do Atlanty.

Byłam prawie gotowa dając sobie zastrzyk kiedy Justin zawołał że taksówka już jest. Szybko skończyłam i wybiegłam do niego, a następnie będziemy na wieży.

Słońce było gotowe zajść, a my siedzieliśmy w taksówce, niecierpliwie. ja byłam naprawdę zniecierpliwiona jedna z nóg podskakiwała, wpatrując się w przednią szybę, a my jechaliśmy tak szybko jak to możliwe.

Justin roześmiał się i położył dłoń na moim podskakującym kolanie. Dał mi buziaka w policzek, dając do zrozumienia że mam się uspokoić. - Zdążymy przed zachodem słońca, Soph, wyluzuj.

Przygryzłam wargę i odwróciłam się do niego. - A co jeśli nie?

Zaśmiał się. - Wtedy pójdziemy jutro. Mamy cały czas na świecie. - Miałam zaprotestować, kiedy uniósł brwi i powiedział. - Mamy cały czas na świecie, Sophia. Jedziemy zobaczyć zachód słońca z wieży Eiffla, nieważne czy zrobimy to dzisiaj, jutro w przyszłym tygodniu czy za rok od teraz. Jedziemy to zobaczyć, w porządku?

Skinęłam głową chociaż wiedziałam jak bardzo zły on był. Pozostało nam około trzech tygodni. Chciałam mu powiedzieć wkrótce, więc mógłby zdecydować. Jeśli należało by to do mnie, chciałabym mieć go przy sobie aż do momentu w którym moja dusza by odeszła, teraz zrealizowany. nie było wyboru kiedy to do mnie doszło. Musze dać mu wybór.

Ale nie teraz. nie zrujnuje naszego szczęścia właśnie teraz. Będę czekać aż ja będę jechać do Grecji, a on będzie mógł zdecydować.

Dotarliśmy do wieży Eiffla, kiedy słońce było już obniżone na niebie i stawało się płonąco pomarańczowe. Chwyciłam rękę Justina i on zaśmiał się, kiedy ciągnęłam go przez rozrzuconych ludzi wokół podstawy wieży.

Weszliśmy do szklanej windy i westchnęłam z ulgą jak drzwi cicho się zamknęły. Justin odwrócił się do mnie i objął mnie w talii. - Słońce zachodzi, zrobiliśmy to. Zadowolona?

Skinęłam głową i pocałowałam go lekko w usta. - Bardzo.

- Dobrze. - Uśmiechnął się i przyciągnął mnie bliżej.

Jazda windą trwała około dwóch minut, a kiedy dotarliśmy do wysokiego balkonu, który był tak blisko szczytu, jak mogliśmy się dostać, moje serce waliło szybciej w mojej piersi.

Słońce płonące pomarańczowo zmieszane z głęboką czerwienią i kolorami widocznymi na mieście dające mu najpiękniejszy blask. Spojrzałam na Justina, jego oczy były pełne tej samej ilości podziwu, tak samo jak moje.

Szliśmy ramie w ramie do krawędzi, mijając inne pary, jak i rodziny po drodze. Ale w sercu czułam się tak jakbym była tylko ja i Justin. Zwłaszcza kiedy oparł się o balustradę i Justin objął mnie w talii i oparł głowę na moim ramieniu.

Byliśmy jedyni tam, jak jego usta pocałowały moje ucho i powiedział. - Masz rację to nie zawodzi.

Powoli skinęłam głową wciąż w szoku od pięknych scen widniejących przede mną. Słońce zachodziło szybko i widziałam że niektóre światła w okół miasta zostały wyłączone. Wkrótce noc naszła nad miastem jak koc, a to wciąż świeciło. Nie mogłam się zdecydować,  co było piękniejsze zachód słońca czy noc.

Zaczęło się gdy światła z wieży Eiffla nagle zapaliły się a cała konstrukcja zapaliła się na żółto. Justin zaśmiał się lekko na to jak łatwo można mnie zaskoczyć i dał mi buziaka w policzek aby sprawdzić że się uspokoiłam.

Nie rozmawialiśmy dużo w trakcie naszego pobytu na wieży, bo nie mogliśmy. Wszystko co robiliśmy to patrzenie razem z niedowierzaniem.

Żołądek Justina zawarczał co przeniosło mnie z mojego oszołomienia. Zaśmiałam się. - Zapomnieliśmy kupić coś do jedzenia, nie?

Pokiwał głową ze śmiechem. - Tak ale jest dobrze, Soph. Możemy pobyć tu dłużej.

Pokręciłam głową. Na wzmiankę o żywności, zdałam sobie sprawę jak głodna byłam. - Nie. Jest dobrze Justin. Byliśmy tu przez ponad godzinę. Jestem głodna, chodźmy.

Kiedy ramiona Justina odwinęły się z mojej talii, czułam się naga, jakby część mnie znikła, ponieważ jak długo jego ręce tam spoczywały. Chwyciłam jego rękę jako zastępstwo.


Poszliśmy do małej kawiarni, w pobliży wieży i zamówiliśmy kanapki. Justin zamówił die litrowe butelki wody. Powiedział że nie pił nic od kiedy wylądowaliśmy, a ja pokręciłam na niego głową z uśmiechem.

Kiedy złożyliśmy nasze zamówienie poszliśmy do stolika z tyłu. - Co chcesz robić jutro?

Przygryzłam wargę. - Przejażdżka balonem.

Justin roześmiał się na kilka sekund widząc moją poważną minę. jego śmiech ucichł do małego chichotu. - Zgaduje że nie powinienem być zaskoczony, że nie żartujesz, powinienem?

Zmarszczyłam nos i potrząsnęłam głową. - latam po całym świecie w losowych momentach i nie przypadkowych rzeczach. Rzadko dziecięcych dziwnych rzeczach.

Justin uśmiechnął się. - Uczę się tego. Więc gdzie na świcie mamy zamiar znaleźć balon?

Uśmiechnęłam się. - Zaznaczymy krzyżem kiedy się do niego dostaniemy. - W tym momencie przyszła kelnerka z naszymi kanapkami. Ja tylko skończyłam mówiąc 'merci' zadzwonił mój telefon. Moje brwi natychmiast się uniosły, ponieważ nikt nie powinien mieć mojego numeru z wyjątkiem Justina. Używałam go tylko do połączeń rezerwacyjnych i takich tam. Poza tym nie mam żadnego powody do kontaktowania się z kimś.

Justin patrzył na mnie zdezorientowany, ponieważ on nie wiedział dlaczego to zostało tak zamierzone i nie odebrałam mojego telefonu. - Czy masz zamiar to odebrać?

Wróciłam z powrotem do rzeczywistości i skinęła głową z nieśmiałym uśmiechem a następnie kliknęłam na zielony przycisk na moim telefonie. - Hallo?

- Sophia !? Mój boże! To ty! Nawet nie wiesz jak dobrze jest słyszeć twój głos.

Moje serce zamarło ja lód w mojej piersi, a ja czułam się że zaraz zemdleję. Powiedziałam pod nosem. - Steven.

- Tak. Sophia, musisz mnie wysłuchać.

- Nie. - Powiedziałam. Odcinając go od jakichkolwiek argumentów jakie miał zamiar mi powiedzieć.

- Soph. Musisz iść teraz do szpitala. Ty --

- Steven. - powiedziałam przerywając mu. Mój głos był zdyszany, kiedy wypowiedziałam następujące słowa. - Dlaczego to robisz? - czułam łzy napływające do moich oczu. Spojrzałam na Justina na ułamek sekundy, a on napił się jego wody patrząc na mnie z zakłopotaniem.

- Soph, nie, musisz mnie wysłuchać.  -Steven powiedział, próbując jeszcze raz.

- Steven pożegnaliśmy się. Próbowałeś już, pożegnaliśmy się. nigdy tego nie chciałam. Chciałam tylko ostatniego pożegnania. Nie miałeś do mnie dzwonić ani nic. Nikt z was. - Powiedziałam, pilnie, spokojnie mając nadzieję że Justin nie usłyszał żadnego słowa które powiedziałam.

- Żegnaj Steven. - Powiedziałam kończąc rozmowę. na nowo chciało mi się płakać. płytko oddychałam, ale uspokoiłam się aby nie alarmować Justina.

- Były chłopak? - Zapytał, a kiedy spojrzałam na niego, jego brwi drgnęły.

Miałam mu powiedzieć kiedy mój telefon znów zadzwonił, westchnęłam zanim nacisnęłam 'zignoruj' i wyłączyłam telefon.Musiałam zdobyć nowy numer, zanim opuszczę Francję. Ponownie zwracając uwagę na Justina potrząsnęłam głową. - Brat.

Justin nie naciskał na więcej informacji, jak wiedziałam że tego nie zrobi, a my w zasadzie jedliśmy w milczeniu. Nie mówiłam ponieważ nie mogłam uwierzyć w to co się stało. Mój bart zadzwonił do mnie, choć znał bardzo dobrze okoliczności. A Justin nie powiedział nic ponieważ ja nic nie mówiłam.

Gdy skończyliśmy poszliśmy na zewnątrz, chcąc iść z powrotem do hotelu, ale kiedy szliśmy w dół ulicy Justin powiedział. - Chciałbym iść jeśli nie chciałoby mi się siku tak bardzo. Soph, możemy wziąć taksówkę?

Śmiałam się z jego napiętej ekspresji. - Dlaczego nie pójdziesz do restauracji?

- Nie chciałem wtedy. - on powiedział z westchnieniem jak pięciolatek.

Sytuacja była dla mnie tak zabawna i zamówiłam taksówkę. - Nie powinieneś pić tak dużo wody. - powiedziałam z rozbawionym uśmiechem.

Wzruszył ramionami uśmiechając się do mnie.  -Byłem spragniony.

W drodze powrotnej do hotelu, przyszła kolej na Justina aby odbijał nogą przez cała trasę, a ja śmiałam się z ironią całej sytuacji. jak tylko dotarliśmy do hotelu, Justin pobiegł do windy i zaczął naciskać przycisk. Poszłam za nim, śmiałam się jak szłam wysyłając falę do faceta w recepcji, którego imienia musiałam się jeszcze nauczyć.

Justin podskakiwał z nogi na nogę kiedy czekaliśmy na windę, aby dostać się na nasze piętro. - czy chłopcy nie mogą zrobić wszędzie siku? - Zapytałam wciąż rozbawiona.

Posłał mi wygląd z niedowierzaniem. - Nie jestem taki że mam zamiar ściągnąć moje spodnie i nasikać w róg windy, Soph.

Pokręciłam głową i śmiałam się bardziej. Nie, miałam na myśli na drodze czy coś. - Wydusiłam między śmianiem.

On tylko przewrócił oczami z uśmiechem. Rzuciłam mu klucze do pokoju, jak winda zadzwoniła, a drzwi otworzyły się. Sprintem pobiegł do pokoju, ale ja po porostu szłam swobodnie za nim, kiedy zniknął za korytarzem.

Kiedy dotarłam na miejsce, był już w łazience. Zdjęłam swoje rzeczy i położyłam się na łóżku, czekając aż skończy. nagle Justin zawołał - Soph? - Jego głos brzmiał obco i zdezorientowanie.

Usiadłam i uniosłam brwi, zaniepokojonym tonem którego użył.  - Tak?

Moje serce się zatrzymało, Justin wyszedł, trzymając zużytą strzykawkę w ręce z szeroko otwartymi oczami. - Czy to twoje?


***

No to się porobiło .. jak myślicie co zrobi Sophia?
Mam do was prośbę jeśli przeczytacie rozdział napiszcie w komentarzu zwykłe  
'czytam'
Chcę wiedzieć ile osób w ogóle to czyta.
Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach zapiszcie się tutaj
No to do następnego ♥
Kocham Was ♥
@luvv_biebs