- Jaki rodzaj? - Justin szepnął w ciemności, podczas zjeżdżania w górę i w dół mojego ramienia. Myślę że on mówił tak cicho bo jeśli mówił by trochę głośniej, jego głos mógłby być szybki. Czułam się tak jakby zabrakło nam łez, obu nam, a to było szkodą dla naszego głosu.
Przytuliłam się do zagięcia jego szyi - Leukema. Rak krwi. - Leżeliśmy w łóżku hotelowym, oboje umyci i ubrani w piżamy, z całkowicie wyłączonymi światłami. Byliśmy dwiema złamanymi duszami., przywiązanymi do siebie aby poczuć się w całości.
- Kiedy? - Szepnął ponownie. Myślę, że on cały czas był w szoku. Nie utworzył żadnego kompletnego zdania u ciągu kilku godzin.
- Zdiagnozowano to u mnie kiedy miałam czternaście lat. Przechodziłam przez chemioterapię i to działało ponieważ nie odpuściłam. Ale półtora miesiąca temu nawróciło. - Szepnęłam, owijając moje ręce wokół jego tali, trzymając go mocniej.
Zaczął wozić dłońmi lekko w górę i w dół moich pleców. - Twój brat?
Pamiętam Steven. Justin musiał pytać dlaczego on kontaktował się ze mną tak często. - Nie chciał żebym wyjeżdżała. On chciał abym została i poddała się chemioterapii ponownie. On wciąż próbuje mnie do tego przekonać, tak myślę.
Chcę abyś poddała się chemioterapii - Justin powiedział.
Pokręciłam głową, łzy tworzyły się w moich oczach. - To boli.
Nagle uniósł rękę do mojego zapięcia i trzymał go mocno umieszczając to na jego bijącym sercu. - To boli. - Powiedział jego pękającym głosem.
Skinęłam głową, łzy się wylewały, a moja ręka zacisnęła się wokół materiału jego koszulki. - Wiem, mnie też. Ale nie mogę Justin, powiedzieli, że to nie będzie działać.
On objął mnie i przyciągnął tak blisko jak to możliwe. - Sophia, nie wiem co robić.
- Bądź szczęśliwy. - Wyszeptałam. - Możesz być smutny kiedy się pożegnamy, dobrze?
A potem moje serce zamarło, ponieważ on się śmiał. To był krótki zdyszany śmiech, który trwał tylko ułamek sekundy i najprawdopodobniej był pozbawiony humoru, ale usłyszałam to. - Powiedziałem to do Ciebie w Nowej Zelandii.
Skinęłam głową, uśmiechając się przez łzy - Pamiętam.
Usta Justina znalazły moje w ciemności i przywarły do nich. Gdy odsunął się wyszeptał. - tak bardzo Cię kocham, Sophia.
- Kocham Cię. - Szepnęłam.
Po tym nic nie zostało powiedziane, ponieważ byliśmy wyczerpani. Moje opuchnięte oczy zamknęły się i odpłynęłam.
Obudziłam się na dźwięk włączonego prysznica. Wyciągnęłam rękę na tyle aby wiedzieć że Justina nie było w łóżku obok mnie. Westchnęłam i przewróciłam się twarzą do łazienki. Dwie minuty później Justin wyszedł, a gdy zobaczył mnie uśmiech na jego twarzy się rozprzestrzenił. - Dzień dobry, kochanie.
Widząc go szczęśliwego, było jedyną rzeczą na świecie w tym momencie, to sprawiło uśmiech na mojej twarzy. Nienawidziłam byś smutna, a on o tym wiedział. Był szczęśliwy dla mnie.
- Dobry.
Usiadł na łóżku i zdałam sobie sprawę że był w jeansach i bluzce z długim rękawem; strój z czego zdałam sobie sprawę że miał często na lotnisku. Zabrał niektóre z moich włosów z oczu i powiedział z uśmiechem. - Musisz wstać i się już przygotować.
Uśmiechnęłam się - Dlaczego?
- Ponieważ jedziemy do Belgii.
Moje brwi się zmarszczyły, ale uśmiech pozostał na mojej twarzy. - Dlaczego Belgia?
Spojrzał się na mnie tak jakby m zapomniałam o czymś oczywistym. Kiedy do niczego nie doszło, westchnął. - Ponieważ oni słyną z niesamowitej czekolady, Sophia.
Zaśmiałam się na jego zakończenie. - Dobry powód, Justin.
Śmiał się. - Powiedziałaś że możesz zrobić swoje dwie rzeczy gdziekolwiek. Dlaczego nie w miejscu z niesamowitą czekoladą?
Usiadłam i wzruszyłam ramionami. - Zgadzam się. Dlaczego nie?
Pochylił się i dał mi delikatny pocałunek, po czym wyszeptał. - Idź wziąć prysznic.
Wywróciłam oczami z uśmiechem, wstałam z łóżka i udałam się do łazienki.
kiedy byliśmy już spakowani udaliśmy się do holu aby się wymeldować. Uśmiech mężczyzny w recepcji trochę opadł kiedy zobaczył nasze torby. - Już wyjeżdżacie?
Zaśmiałam się lekko. - Tak jedziemy do Belgii.
Jego brwi się uniosły. - Dlaczego Belgia?
Justin westchnął obok mnie. - Czekolada? Dlaczego nikt nie pamięta o czekoladzie?
- Oh, tak. - Powiedział mężczyzna nieco zmieszany reakcją Justina. -oni słyną z dobrej czekolady.
Śmiałam się z tej całej wymiany. - Czy możemy się wymeldować?
Skinął głową i stukał coś na swojej klawiaturze, a następnie zabrał nasz klucz. Uśmiechnął się kiedy skończył. - Cudownie było Cie poznać, Sophia. - Powiedział a potem szybko dodał. - Ciebie też Justin.
Uśmiechnęłam się. - Też było miło mi Cie poznać. Ale przepraszam. Powiedziałam wymagająco aby dowiedzieć się jak ma na imię. - nie wiem jak masz na imię.
- Oh. - Zaśmiał się - Przepraszam że przez ten cały czas się wam nie przedstawiłem. Nazywam się Sharon
Chichot opuścił usta Justina zanim zdążyłam go powstrzymać. - Sharon? -Powtórzył do wyjaśnienia.
Mężczyzna zmarszczył brwi z najmniejszym uśmiechem. - Tak, Sharon.
Przygryzłam moją wargę aby powstrzymać się od śmiechu lub wybuchnięcia śmiechem. - Bardzo miło było nam cie poznać Sharon. Do wiedzenia.
Chwyciłam rękę Justina i wybiegliśmy z hotelu. jak tylko dotarliśmy na świeże powietrze, my podwoiliśmy nasz śmiech. - On - Justin wykrztusił - On miał damskie imię.
Skinęłam głową a łzy wylewały się z moich oczy przez tak mocne śmienie. - Cały czas. On nazywał się Sharon.
Kiedy się uspokoiliśmy zdałam sobie sprawę, że to nie było jak się okazało że jest. To było tylko tak że po nocy smutków i łez, potrzebowaliśmy śmiechu. A to było dobre.
kilka godzin później wsiedliśmy do samolotu, był to krótki lot w porównaniu z innymi, ale w dalszym ciągu wykonywaliśmy naszą przygodę. choć bolało cały czas. Pigułki zaczęły na mnie często oddziaływać. Co jakiś czas były pełne agonii, a potem całkowicie znikały. Innymi razy był to tylko lekki utrzymywany ból. Starałam się o tym nie myśleć.
Żadne z nas nie umiało mówić po holendersku, a ja nie planuje się go nauczyć, le to tylko Belgia, idealne miejsce do zrobienia reszty rzeczy z mojej listy. Ludzie mówili niemal agresywnie, ale to było bardzo ciekawe.
Kraj sam w sobie był bardzo piękny, zielony. Miał spokój w powietrzu i wydawała się dość spokojny w miejscu które odwiedzaliśmy.
Kiedy zatrzymaliśmy się w pięknym pięciogwiazdkowym hotelu w którym się zatrzymamy, zwróciłam się do Justina z lekkim uśmiechem na twarzy. - Chcesz zaczekać w taksówce?
Uniósł swoje brwi. - Czekać na co?
Przygryzłam wargę a mój uśmiech urósł. - Jesteśmy tu aby zostawić nasze torby, więc możesz po prostu zostać w samochodzie kiedy ja dam je komuś aby umieścił je w naszym pokoju.
Westchnął, jego wargi obracały się lekko na boki. - Mam zamiar pójść z prądem*
Uśmiechnęłam się. - Dobrze - Wysiadłam z samochodu, a taksówkarz za mną do hotelu z naszymi torbami. Uśmiechnęłam się kiedy doszłam do recepcji, chociaż kobieta nie wyglądałam w połowie tak przyjaźnie jak Sharon, miała usta ułożone w cienką linijkę, a włosy zaczesane do tyłu w ciasny koński ogon. - Cześć. - Powiedziałam. - Czy mogę się zameldować i wysłać moje torby do pokoju?
Posłała mi puste spojrzenie - Nazwisko?
- Linde.
Klikała coś na klawiaturze przez minutę lub dwie a ja wzięłam to jako okazję aby rozejrzeć się po holu. To było piękne. Ściany były lśniące jak marmurowe podłogi z najpiękniejszymi malowidłami. Obrazy chmur i aniołów. kobieta odchrząknęła, co spowodowało u mnie odwrócenie się do niej twarzą.
Wyciągnęła moją kartę - Tutaj.
Uśmiechnęłam się, na przekór jej nieprzyjaznemu nastawieniu. - Dziękuję.
Goniec hotelowy wziął torby od taksówkarza a ja wręczyłam mu napiwek jak dziękowałam za zaniesienie ich do mojego pokoju. On w przeciwieństwie od kobiety w recepcji uśmiechnął się do mnie uprzejmie i podziękował, przed udaniem się do windy.
Przed wyjściem z hotelu chwyciłam mapę miasta w którym byliśmy. Pobiegłam z powrotem do taksówki i usiadłam obok Justina uśmiechając się. On uśmiechnął się i zapytał. - Gdzie jedziemy Soph?
Uśmiechnęłam się i otworzyłam mapę - Jedziemy ... - Zamknęłam oczy i ruszyłam palcem po mapie, zatrzymując się na jednym miejscu po kilku sekundach. - Tutaj. - Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się pochylając się do przodu, aby pokazać taksówkarzowi, gdzie wylądował mój palec. Skinął głową i zaczął prowadzić.
- Co tam jest? - Justin zapytał lekko zdezorientowany.
- Wzruszyłam ramionami - Nie mam pojęcia. - Następnie pogniotłam mapę i wyrzuciłam przez okno.
Oczy Justina rozszerzyły się. - Sophia! Co ty robisz? - Zapytał z zadziwionym chichotem.
Oczyściłam gardło a następnie ogłosiłam - Numer siedemdziesiąt trzy: zgubić się. - Justin roześmiał się i spojrzał na mnie rozbawiony. - Ty celowo próbujesz się zgubić?
Pokręciłam głową. - Nie, nie. My próbujemy się celowo zgubić. - Powiedziałam kładąc nacisk na 'My'.
On tylko zaśmiał się ponownie, kładąc rękę wokół mnie i przyciągając bliżej. - Brzmi zabawnie, jesteś świrem.
Uśmiechnęłam się na jego chęć zrobienia czegokolwiek. Byłam bardzo wdzięczna jemu. - hey, dziękuję.
Jego rozbawiony uśmiech nadal pozostał na jego twarzy, gdy odwrócił się do mnie - Za co?
- Że zostałeś. - powiedziałam po prostu.
Pocałował mnie w czoło. - Nie było innej opcji.
Jechaliśmy przez 10 minut kiedy taksówka się zatrzymała, a taksówkarz odchrząknął na nas że mamy wyjść. Justin mu zapłacił, a on odjechał, pozostawiając nas zdanych na własne siły. To było idealne.
Byliśmy na ruchliwej okolicy rynku. Ludzie chodzili w górę i w dół, patrząc na różne pokarmy i rozmawiając w języku holendersku. Spojrzałam na dalszą drogę i zobaczyłam kilka kwiaciarni i restauracji.
Justin szarpnął moją rękę - Sophia, musimy tam pójść. - Powiedział pilnie, ciągnąc mnie za nim przez ludzi poruszających się po rynku.
Zaśmiałam się starając się nie wpaść na zbyt wielu ludzi. - Gdzie dokładnie idziemy? - Zapytałam kiedy wpadłam na gniewną starszą kobietę. Ona się skrzywiła a ja posłałam jej przepraszający uśmiech, a Justin cały czas mnie ciągnął.
Nie odpowiedział mi, ale po chwili stanął na przeciwko sklepu, gdzie wszystko za szklanym oknem wypełnione było czekoladą.
- Żyła złota. - Justin szepnął z uśmiechem.
Zaśmiałam się pod nosem, starając się nie zrobić zbyt wiele hałasu i złamać jego moment. Staliśmy tam przez kilka chwil zanim powiedziałam - Czy mamy zamiar tam iść, czy chcesz tak stać cały dzień? - z miękkim uśmiechem.
- Sophia. - Powiedział - To la minie jest dom, tak jak dla Cie były balony na gorące powietrze. Magiczne.
Uśmiechnęłam się i zaczęłam ciągnąć go do środka. - Zgaduję że będę musiała zabrać Cię do centrum tej magii, tak samo jak ty to zrobiłeś.
Sklep był klimatyzowany, był to miły kontrast do ciepłej temperatury na zewnątrz. Na ścianach wisiały czekolady od od pólek z sufitu do podłogi. Czekolada była w formie muszli i kwiatów, a za biurkiem siedział najbardziej stereotypowy Candy Men. Duży i wesoły z szarym wąsem i łysiejącą głową.
Uśmiechnął się Justina i mnie kiedy weszliśmy i powiedział coś coś szczęśliwie w języku holenderskim. Uśmiechnęłam się i powiedziałam. - Przepraszam my mówimy tylko po angielsku.
Mężczyzna roześmiał się serdecznie i wyszedł zza swojego biurka, z kawałkiem czekolady, tak że Justin podziwiał go marzycielko. Wyrwałam go z rozmarzenia i podałam kawałek Justinowi. - Jedz.
Justin spojrzał na mężczyznę kiedy podawała mu kawałek złota - Naprawdę?
Mężczyzna się roześmiał się ponownie, a następnie skinął głową - Jedz - powtórzył.
Justin rozkoszował się nadziewaną czekoladą w ustach, zamykając oczy kiedy delektował się smakiem. Uśmiechnęłam się na fakt że że właśnie dowiedziałam się że Justin uwielbia czekoladę. Kiedy skończył zapytałam - Czy to było tak dobre jak myślałeś że będzie?
Justin przygryzł wargę i pokręcił głową - Lepsze - Następnie skierował swoją uwagę z powrotem na czekoladę - O wiele lepsze - Puścił moją rękę i zaczął wyprawę po wszystkich zakątkach sklepu, patrząc na wszystkie czekolady.
Uśmiechnęłam się na to jak bardzo był tym zachwycony. On zachowywał się jak małe dziecko w sklepie ze słodyczami. Właściciel sklepu stuknął mnie w ramię, co oderwało moją uwagę od Justina, aby na niego spojrzeć. On się uśmiechał, uśmiechem który pasował do jego całej osobowości. On wskazał między mnie i Justina. - Miłość?
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. - Tak. Kocham go.
Uśmiech mężczyzny wzrósł, a on podniósł swoją rękę na głowę, pokazując że wpadł na pomysł. - Chodź. - Powiedział.
Poszłam za nim do jego biurka, kiedy on pochylił się aby przejrzeć szafki. Podszedł trzymając małe pudełko czekolady, a kiedy je otworzył w środku było serce z czekolady wielkości mojej otwartej dłoni z mało skomplikowanymi wirażami i i wzorami. To był jak kawałek sztuki który aż wstyd zjeść. - Ty. - Powiedział kiedy pchnął go do mnie.
- Ile? - Zapytałam, ale on zamarszczył tylko brwi w błędzie. przygryzłam wargę. - Pieniądze. - Powiedziałam pocierając kciukiem po moich czterech palcach. - Ile pieniędzy?
Rozpoznanie błysnęło przez mężczyznę i uśmiechnął się. - Nie kosztuje.
- Naprawdę? - Zapytałam unosząc brwi. Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową. Ja odkryłam serce i uśmiechnęłam się do niego. - Dziękuję bardzo. - On tylko ponownie skinął głową.
Justin podszedł z ramionami wypełnionymi czekoladą. - Wezmę to wszystko, poproszę.
Właściciel zaśmiał się serdecznym śmiechem. Czekoladki nie były tanie, ale to nie przeszkadzało Justinowi. Mężczyzna starannie wkładał je do pudelek i układał starannie w torbie na zakupy.
Wyszliśmy z uśmiechem na twarzach, Justina był większy niż mój. - Chodźmy zjeść jakieś prawdziwe jedzenie zanim zanurzysz się w czekoladzie.
Śmiał się - Yeah, dobry pomysł.
Szliśmy w dół ulicy do jednej z restauracji na jej końcu. To była słodka mała restauracja, nie była tak zajęta jak pozostałe, które mijaliśmy. Zajęliśmy stół na tyłach, a kelnerka przyniosła nam bogate menu niemal natychmiast.
Justin otworzył swoje menu na jeną z sekund, zanim zamknął ją z uśmiechem. Zaśmiałam się. - Mam wrażenie że ty chciałeś przyjechać do tego kraju na chwilę. Ty wiesz co chcesz zjeść, ponieważ już o tym myślałeś.
On podniósł ręce w geście poddania. - Masz mnie. Marzyłem o Belgijskich gofrach całe moje życie.
- Zaśmiałam się pod nosem. - Oni serwują gofry w połowie wieczoru?
Skinął głową z uśmiechem - One są na lunch menu.
Wzruszyłam ramionami - Myślę że będę musiała mieć to potem.
Justin westchnął z udawane frustracją. - Sophia. Stajemy się jedną z tych par.
Uśmiechnęłam się. - Jakich par?
- Tych które robią wszystko razem, jedzą to samo jedzenie i kupują podobne ubrania.
Roześmiałam się na to. - Nie przypominam sobie żeby każdy kupywał sobie podobne ubrania.
Uśmiechnął się i podniósł swój palec wskazujący w górę, machając nim wokół. - Wszystko w odpowiednim czasie, Sophia. Wszystko w odpowiednim czasie.
W tym momencie kelnerka przyszła i odebrała nasze zamówienie i nie mal od razu przyniosła nam nasze gofry. To były trzy gofry ułożone w kopiec , zalane w syropie i pachniały jak jabłka-cymanowe
Nie zdawałam sobie sprawy jak byłam głodna siedząc na przeciwko jedzenia. Myślę że zjadłam dwa z ni w ciągu jakiś pięciu minut. Justin zaśmiał się. - Ktoś tu jest głodny.
Skinęłam głową. - Te gofry są niesamowite.
Uśmiechnął się. - Wiem. To miejsce jest niesamowite. Jeszcze nic mnie tutaj nie zawiodło. - Po kilku sekundach zapytał. - Czy hotel wygląda ładnie?
Skinęłam głową, a oczy rozszerzyły mi się na wspomnienie pięknego holu. - To jest wspaniałe Justin. Przykro mi że nie mogłeś go zobaczyć, ale jeśli tak, to prawdopodobnie zapamiętałeś nazwę i wszystko aby łatwo znaleźć drogę powrotną.
Uśmiechnął się. - Nie ma problemu kochanie. Teraz jestem podekscytowany żeby to zobaczyć.
Teraz nie wiem dlaczego ta następna myśl wpadł mi do głowy, ale to zrobiłam. Był to rodzaj przypadkowego losu i znikąd, ale ponieważ pojawiło się w mojej głowie miałam zamiar zapytać. Oczyściłam gardło i powiedział to, zanim mogłam się zatrzymać. - Hey, Justin jesteś prawiczkiem?
Oczy Justina rozszerzyły się i dusił się jego ugryzionym gofrem, przed połknięciem go i powiedział. - Co?
Oczyściłam gardło ponownie i spojrzałam na mój talerz nie chcą patrzeć na twarz Justina po jego reakcji. - Prawiczkiem. Czy jesteś jednym z nich?
Słyszałam jak się cicho śmieje. - Uh, nie. Nie jestem. A ty?
Przygryzłam wargę. - Tak jestem. Ale nie dlatego że chcę być tylko wiesz, Ja po prostu, nie miałam, um, ja -- urwałam gdyż miałam problemy z mówieniem - Boże to jest niewygodne. Zapomnij że pytałam.
Justin zaśmiał się. - Nie, Soph. Dokończ to co miałaś do powiedzenia.
Westchnęłam. - Cieszę się że jedno z nas uważa to za zabawne. Chciałam powiedzieć że z rakiem nie miałam czasu na chłopaka czy coś podobnego, więc, um, nie miałam seksu.
- Sophia Linde, do dokładnie sugerujesz? - Zapytał śmiejąc się już trochę bardziej serdecznie.
Rumieniec wkradł się na moje policzki, a ja pokręciłam głową. - Zamknij się. Mniejsza o to.
Czułam jak jego palce zwijają się na mojej brodzie, przechylając moją twarz abym spojrzała na niego, jego uśmiech wciąż był na twarzy. - Przepraszam kochanie. Ja Cie tylko drażnię. Jeśli jest to jest to czego chcesz, wówczas jest dobrze ze mną.
Zamknęłam mocno oczy. - To jest niewygodne.
Justin zaśmiał się i złożył pocałunek na moich ustach. - Przesadzasz. To tylko ja.
Przygryzłam wargę i spojrzałam na moje gofry. - Więc um. - Przeniosłam moją rękę na tył głowy aby coś robić żeby uniknąć niewygody. - Dzisiaj wieczorem, tak?
- Sophia przestań zachowywać się jak dziecko. Tak możemy mieć dzisiaj wieczorem seks. To nie jest niewygodne chyba że robisz to niewygodnie. A nie ma to być niewygodne wieść przestań robić to niewygodnie. - On powiedział chichocząc i biorąc kęs wafla.
Przygryzłam wargę. - Tak, ale co jeśli nie jestem w tym dobra? - wyrwało mi się nagle.
- Zamknij się i jedź gofry. - Justin roześmiał się. A ja tak zrobiłam, a niepewność pozostawiłam za sobą.
Zapłaciliśmy za rachunek i wróciliśmy na drogę. Zaczęło się ściemniać, a na ulicy było już coraz mniej ludzi, musieliśmy zacząć szukać naszej drogi. Justin odwrócił i uśmiechnął się do mnie. - Gdzie do diabła mamy zacząć?
Wzruszyłam ramionami. - Chodźmy najpierw zobaczyć czy są jakieś mapy czy coś.
Wzięliśmy w ogólnym kierunku tak że szliśmy ręka w rękę. Chodziliśmy prawie dwie minuty, kiedy go zobaczyłam. Zatrzymałam w moich ruchach moja szczęka opadła a łzy zaczęły tworzyć się w moich oczach. jak bardzo chciałam uruchomić morze ludzi na przeciwko mnie, gdzie stał przy restauracji na dole ulicy. Ale nie mogłam. Był tutaj, patrząc na mnie, a ja nie mogę pozwolić mu go mnie znaleźć.
Chwyciłam rękę Justina i trzymałam ją mocno, ciągnąc go do sklepu, który był po naszej prawej. Bezpiecznie w środku pozwoliłam sobie znowu oddychać. Justin chwycił i trzymał moją twarz. - Sophia, co Cie zmartwiło? Czy to leki?
Pokręciłam głową. - nie mogę teraz rozmawiać. Możemy po prostu um - Spojrzałam wokół mnie i uświadomiłam sobie że byliśmy w kwiaciarni. - Rozejrzeć się chwile na kwiaty?
Brwi Justina zmarszczyły się, ale powiedział. - Dobrze.
Chodziłam po sklepie i spoglądałam na wszelkiego rodzaju kwiaty. Były tam najpiękniejsze czerwone orchidee włożone w wazonie i gdybym była pewna że zatrzymamy się w Belgi przez tydzień kupiła bym je.
Justin podszedł do mnie z białym kwiatem w ręku i uśmiechem przyklejonym do twarzy. - Czy będziesz to nosić w swoich włosach kochanie?
Uśmiechnęłam się do kwiatka i skinęłam głową. - Oczywiście że będę.
Jego uśmiech wzrósł szczerze, on odchylił się od rośliny i złożył pocałunek na moich ustach. - Yay. - Zaprowadził mnie do lady i umieścił kwiat na przeciwko dziewczyny za ladą, która wyglądała nieco młodziej od nas; miała około szesnastu lat.
Uśmiechnęła się do kwiatka. - czy kupujesz to dla niej? - Zapytała, nawiązując do mnie. Byłam zaskoczona że mówi po angielsku, ale badzie że inicjuje na wieść dlaczego ona tak zakłada.
Brwi Justina uniosły się niezręcznie, ale uśmiech pozostał na jego twarzy. - tak, skąd wiesz?
Wzruszyła ramionami. - To jest biała gardenia. To znaczy więcej niż wiadomość 'Jesteś piękna' więc podsumowując ty mógłbyś dać ją jej.
Uśmiechnęłam się. - Czy ty znasz znaczenie każdego kwiatu w tym sklepie?
Przygryzła wargę i pokiwała głową. - Yeah. Znam. Działa to powoli ale nauczyłam się tego w swoim czasie. - Wzięła pieniądze od Justina i wydała mu resztę.
- To jest naprawdę niesamowite. - Powiedziałam wyciągając do niej rękę. - Jestem Sophia.
Potrząsnęła nią. - Chloe.
Justin uśmiechnął się i powiedziała. - Justin.
Ona również uścisnęła jego dłoń - Było miło mi was poznać.
Uśmiechnęłam się - Ciebie tez Chloe.
Jak podeszliśmy do drzwi, Justin pozbył się długiej łodygi gardenii a kwiat umieścił w moich włosach. - Oh, Sophie, wyglądasz ślicznie.
Chwyciłam jego rękę z uśmiechem - Cokolwiek.
Kiedy wychodziliśmy na zewnątrz Justin zapytał - Hej, co Cię wcześniej tak zmartwiło?
A potem jak w zegarku, on wpadł prosto na mojego brata, Stevena.
__
* nie wiedziałam jak to przetłumaczyć - I'm just going to go with the flow. Sure.
***
aklsjcblasjkcb jak myślicie Steven przeszkodzi im w ich zamiarach? :>
Chciałabym podziękować za wszystkie komentarze <3
jesteście kochani ♥
Nawet najmniejszy komentarz motywuje <3
Dziękuję za tą liczbę wyświetleń
i za to że ktoś to czyta <3
#muchlove
@luvv_biebs
Jeśli chcecie być informowani o nowych zapiszcie się tutaj ♥
Soł, do następnego ♥
Jeszcze chciałabym was zaprosić na wspaniałe tłumaczenie
niesamowitej @Danger_Loverr
które jest TUTAJ ♥